Odcinek 5: 17 sierpnia 2012 (piątek) - Szentendre - część drugaKontynuujemy nasz spacer po miasteczku. Pokazany przez Danusię fajny domek:
Fragment deptaku:
Zaczynamy się rozglądać za jakąś miłą restauracją, żeby coś przekąsić. Mamy jednak problem z drobnymi forintami (Jest w ogóle coś takiego jak "drobne forinty"?
Zawsze liczymy je w milionach
), a musimy za chwilę wrzucić kilka monet do parkometru.
Postanawiamy więc sprytnie zapłacić rachunek w restauracji z góry. Nie będzie to jednak tak proste, jak się wydaje...
Znajdujemy przytulną restaurację z bardzo ładnie zaaranżowanym dziedzińcem, na którym zasiadamy:
Nie jesteśmy szczególnie głodni, zamawiamy więc przystawki - kozi grillowany ser (pycha!) i jakieś warzywa z grilla. Do tego oczywiście piwo (gorąco jest!
) dla aktualnie nieprowadzących
Kelnerka niestety nie mówi ani po angielsku, ani po niemiecku. Próbujemy nawet słowacko-polskiego, myśląc, że przecież Szentendre jest blisko słowackiej granicy. Bez skutku! Okazuje się, że zapłacenie rachunku zaraz po zamówieniu jest problemem, bo pani zupełnie nie wie, o co nam chodzi. Trochę nas to dziwi, sądziliśmy, że jesteśmy w bardzo turystycznym miejscu i nie powinno być kłopotów z dogadaniem się.
Mój mąż wyciąga pieniądze, pokazuje je, kładzie na stole... Kelnerka ich nie bierze. Chodzi o to, żeby wydała nam resztę, którą będziemy mogli wrzucić do parkometru. W końcu błysk w oku kelnerki (już wie
), przychodzi z rachunkiem i znowu znika... Trochę to trwa, a minuty lecą
Ostatecznie wraca z uśmiechem i zaokrągloną (na naszą korzyść) kwotą, czyli bez reszty w monetach
Nie wytrzymujemy i parskamy śmiechem. Tyle naszego wysiłku, pokazywania na migi i wszystko na nic. Ale upust dostaliśmy (chociaż wcale tego nie chcieliśmy)
Co robić dalej? Mój małżonek biegnie z nieco mniejszym nominałem banknotu do pobliskiej informacji turystycznej (na szczęście udaje się rozmienić), a potem prosto do parkometru. Kiedy wraca, ja już pałaszuję pyszny kozi ser
Wszystko jest bardzo smaczne (jak to na Węgrzech!
), poza tym tak dobrze mi się siedzi w pieknym otoczeniu, że nie chcę stąd wychodzić.
Ale wypadałoby jeszcze zobaczyć co nieco w Szentendre, a potem wracać na kąpielisko, bo robi się coraz goręcej.
Wychodzimy z knajpki. Zaczynam się interesować, tym, co na dole
:
Pewnie to wina wypitego piwa
Jest mi bardzo wesoło i Szentendre od razu bardziej mi się podoba
Nawet drzewa wydają się ładniejsze
:
Kręcimy się po wąskich uliczkach. Po jakimś czasie wspinamy się:
po schodach w kierunku rzymskokatolickiego kościoła św. Jana Chrzciciela
Świątynię tę, naszym zwyczajem
, oglądamy z zewnątrz:
Czytałam o pięknych widokach, które ponoć roztaczają się z tego miejsca. No cóż, jakieś widoki są, ale niezbyt szerokie i, powiedzmy, umiarkowanie ładne (ograniczone wysokimi budynkami):
Nasz spacer po Szentendre powoli dobiega końca. Jeszcze jakaś bardzo wąska uliczka (a raczej przejście, tunel):
Ponownie na placu Fő tér :
I kierujemy się w stronę zaparkowanego Fabiaka.
Na koniec makieta Szentendre:
Miasteczko jest niewątpliwie ładne i warto je zobaczyć. Niestety nie powaliło mnie, spodziewałam się, że będzie bardziej kameralne, a trochę przypomina jarmark. Poza tym brakowało mi miejsc urokliwych i fotogenicznych
Wracamy do Štúrova, bo już się stęskniliśmy za naszym kąpieliskiem