smoki3 napisał(a):Pisz, pisz Nie ociągaj się.
Smoki, już piszę, piszę W końcu to dziarska relacja
Odcinek 2: 27 sierpnia (piątek) - Relaks na Wyspie św. Małgorzaty
Jedziemy niebieską linią metra. W Budapeszcie linie są trzy. Niebieska jest najdłuższa i taka "codzienna", dworce nie wyróżniają się niczym szczególnym:
Na głównej stacji (Deak Ferenc), na której łączą się wszystkie 3 linie, przesiadamy się na czerwoną. Dworce są tu bardziej kolorowe, na stacjach pojawiają się też jakieś figurki, pomniki. Czerwona linia przechodzi na drugą stronę Dunaju. My jednak jedziemy tylko jeden przystanek. Wysiadamy niedaleko Mostu Małgorzaty. Po drodze widzimy taki szyld :
Niestety czynne od 13:00, musielibyśmy trochę poczekać Ale miło zobaczyć w północnym kraju "swojski" obrazek
Most Małgorzaty jest niestety w remoncie:
Oczywiście jest przejezdny i dostępny dla pieszych, chociaż poruszanie się po nim jest nieco utrudnione. Hałas, unoszący się pył, tłumy przeciskających się ludzi... a most jest dłuuugi. Już nie mogę się doczekać, kiedy znajdziemy się w azylu zieleni, jakim jest Szent Margit
Upał bardzo dokucza, jest ponad 30 stopni.
Wreszcie jest! Schodzimy z mostu do parku, który zajmuje całą wyspę. Od razu natykamy się na pomnik przypominający rzeszowski Pomnik Czynu Rewolucyjnego, wiadomo jak nazywany Rzeszowianie (i nie tylko) będą wiedzieć
Kawałek dalej stoi fontanna, która, przy dźwiękach piosenki "Time to say goodbye", produkuje przyjemnie orzeźwiającą mgiełkę:
Spacerujemy po parku:
Na zadbanych klombach rosną bajecznie kolorowe "dywany kwiatów":
Pięknie tu, cicho i spokojnie. Można naprawdę odpocząć od wielkomiejskiego zgiełku. I to w samym sercu węgierskiej stolicy. Ponieważ wyspa jest bardzo duża, ludzie jakoś się gubią i każdy znajdzie dla siebie ustronne miejsce. Bardzo nam się tu podoba.
Ale głównym celem dzisiejszej wyprawy jest kąpielisko Palatinus. Zbliżamy się do wejścia. Z zewnątrz kompleks basenów nie robi dobrego wrażenia:
Jednak to pierwsze wrażenie jest mylne. Kąpielisko jest ładne, duże i zapewnia sporo atrakcji. Kupujemy w kasie bilety całodniowe (tańsze wejścia są po 16:00) za około 30 zł. Wybieramy opcję: "adult with locker" ("dorosły z szafką") i idziemy do szatni. W progu wita mnie starsza pani Węgierka i coś "świergocze" po swojemu Wygląda na to, że nie chce mnie wpuścić...
Jednak spotyka mnie miła niespodzianka, bo okazuje się, że w Budapeszcie większość Węgrów zna angielski (no może "zna" to zbyt dużo powiedziane, ale przynajmniej stara się rozumieć i odpowiadać w tym języku). Ta pani też. Pyta mnie w końcu: "Are you a family group?" (bo kupując bilet, można było również wybrać opcję: "family group").
No i co tu tej pani odpowiedzieć? Bez namysłu mówię: "No, I'm adult with locker."
Okazuje się, że "adult with locker" musi iść do szatni na pierwszym piętrze
Idę, chichrając się. Ciekawe, co mnie spotka na tym pierwszym piętrze. Komunikowanie się z Węgrami jest takie zabawne
Wita mnie młoda dziewczyna i mówi, żebym sobie wybrała szafkę. Ponieważ mam wybór, wybieram jakąś łatwą w zapamiętaniu liczbę (wszystkie są trzycyfrowe). Chowam do szafki cenne rzeczy (czyli głównie sukienkę , aparat i pieniądze wziął mąż do swojej "adultowej" szatni ) Potem pani pyta, czy jestem gotowa, mówi, żebym zapamiętała numer szafki, daje mi blaszkę z innym numerkiem, który z kolei zapisuje kredą po wewnętrznej stronie szafki O matko, jak dziwnie się to odbywa! Tak więc na mojej dłoni, przyczepiony do basenowego "zegarka", dynda teraz numerek, który jest zapisany w środku szafki, ale wcale nie jest numerem tej szafki, bo ten jest tylko w mojej głowie Skomplikowany mają system zabezpieczeń Ale wydaje się dosyć skuteczny
Wreszcie mogę wyjść na teren kąpieliska. Mój mąż wita mnie ze śmiechem. Ciekawe, jak jemu poszło komunikowanie się Okazuje się, że pan w męskiej szatni był mniej rozmowny, pokazał tylko numer szafki i powiedział: "Memory." Proste i skuteczne!
Opowiadam mężowi moją "przygodę". Śmieje się i cały dzień nazywa mnie "adult with locker" Będzie to hasło całego wyjazdu
Możemy rozpocząć basenowe szaleństwa Na terenie kąpieliska jest kilka basenów z różnymi dyszami i "grzybkami" produkującymi bąbelki oraz "wodne bicze". Jest też basen ze sztuczną falą (włączaną co godzinę) i 5 zjeżdżalni. Jakoś nie mam ochoty siedzieć w jaccuzzi czy leżeć na ręczniku. Chcemy skorzystać ze wszystkich "atrakcji". Biegniemy więc na zjeżdżalnię, potem na następną, a potem słyszymy gong wzywający do basenu ze sztuczną falą
Fajnie skacze się przez fale, co z tego, że sztuczne
I tak przez kilka godzin. W tzw. międzyczasie mój mąż idzie do szatni po aparat, żeby uwiecznić chwile na basenie, dzięki czemu mogę teraz wrzucić parę fotek.
Baseny, widok w jedną stronę:
I w drugą:
Pod fontanną :
Bąbelkowy relaks:
Szczęśliwa Maslinka w basenie :
Czasem trzeba też coś zjeść. Pyszny langos z serem:
Po jakimś czasie zaczyna mnie dopadać senność. W końcu pół nocy spędziliśmy w samochodzie. Zasypiam na ręczniku. Kiedy się budzę, jest już prawie 18:00. Szybko minęło to popołudnie. Pora wracać na camping. Kierujemy się w stronę stacji metra. Po drodze mijamy budynek teatru z dziwnymi, kolorowymi kolumnami:
To jedyne zdjęcie z zabytkową budowlą w tym odcinku
Gdy docieramy na camping, zrywa się silny wiatr, a zachmurzone niebo wygląda tak jakby miało zaraz coś z niego spaść, np. deszcz
Mimo tego prysznicujemy się i przygotowujemy na pierwszy budapesztański wieczór. Wkrótce plany krzyżuje nam ulewa. Kiedy już jesteśmy gotowi do wyjścia, zaczyna lać. Chowamy się w samochodzie i przeczekujemy najgorsze. Trochę jeszcze kapie, ale z cukru nie jesteśmy... Ja natomiast jestem już strasznie głodna.
Opuszczamy camping i idziemy na poszukiwanie jakiejś uroczej restauracji. Mijamy przycampingową knajpkę, ale szukamy czegoś ładniejszego na ten wieczór Jak już się tak wystroiłam, niech ten wieczór ma ładną oprawę Oddalamy się coraz bardziej od campu, a wcale nie zbliżamy się do centrum. Okazuje się, że w naszej okolicy nie ma żadnych restauracji. Na domiar złego znowu zaczyna padać. Jestem coraz bardziej głodna, a po drodze mijamy tylko puby, gdzie możemy się najwyżej napić piwa, zjeść się nie uda.
Postanawiamy dojść do najbliższej stacji metra i wrócić na camping. Tylko gdzie jest najbliższa stacja? Na szczęście w kieszeni kurtki znajduję mapę Budapesztu Jesteśmy uratowani! Jeszcze tylko trochę posiedzimy pod kościołem, bo właśnie nastąpiło "oberwanie chmury" i już możemy lecieć
Wieczór kończy się oczywiście w przycampingowej knajpce, którą "skreśliliśmy" jakąś godzinę temu. Bar nazywa się "Bondi Bandi" i serwuje niezłą sałatkę Cezar (Co my mamy z tą sałatką ostatnio? )
Przy piwku analizujemy mapę Budapesztu i planujemy jutrzejsze zwiedzanie :
Ale o tym w następnej odsłonie relacji