Docieram do samochodu, ściągam przepoconą bluzkę, łapię się za piwo. Psy poukładały się w cieniu, czekając zapewne na wyznaczenie dalszej marszruty. A ja się zastanawiam, kiedy zacznie mnie macedońska armia ścigać za uprowadzenie dwóch jej członków.
W tym momencie z dołu dojeżdża taksówka, z której wysiada dwoje młodych ludzi. Przychodzi mi pewna myśl do głowy, więc zagaduję:
- Znacie Solunską Glavę?
- Tak, oczywiście.
- Wiecie, że tam mieszkają również psy?
- Owszem.
- A myślicie, że one są w stanie trafić tam z powrotem, bo właśnie znalazły się tu na dole? - wskazuję ręką i jak na komendę wysuwają się dwa ciekawskie nosy.
- A co, chciałbyś wziąć któregoś ze sobą?
- Nie! - nie mam przecież niecnych zamiarów, a wojskowej własności tym bardziej nie tknę.
Ale czy one potrafią same wrócić, tego moi rozmówcy nie wiedzą. Całej tej konwersacji towarzyszą dwie
psie mordy, podczas gdy Ciapuś obwąchuje wszystko w najbliższej okolicy, by zapoznać się z zaszłymi w ciągu dnia zmianami.
Pytam jeszcze o dopuszczalną zawartość alkoholu we krwi.
- Dwa piwa możesz spokojnie wypić - otrzymuję odpowiedź. Czyli mieszczę się w połowie limitu.
Odchodzą, ciągnąc po wyboistej drodze walizkę na kółkach, a psy ogólnowojskowe, wyciągając z naszej rozmowy sobie tylko wiadome wnioski, ruszają za nimi. Świetnie! Odpada kłopotliwe pożegnanie. Zatem przed odjazdem głaszczę Ciapusia - ten przynajmniej zostaje u siebie - a on macha mi na pożegnanie ogonem.
Mam zamiar pojechać zgodnie ze wskazówkami Macedończyków, czyli drogą, której nie mam na mapie.
Powinienem minąć most na Babunie, most na Oreszce, i potem skręcić w prawo. Tymczasem nie mogę się mostów doliczyć - zatrzymuję się przy jednym, gdzie ma miejsce jakieś dziwne zjawisko wodnej natury. Wali prawie pionowo potężny strumień, wzbijając w górę tumany drobnych kropelek wokół jakby fontanny. Załóżmy, że to jest któraś z wymienionych rzek, chociaż sztucznie i podejrzanie to wygląda.