Po chwili przychodzi mi się minąć z traktorem, w którym jada ludzie w zielonych mundurach, potem z mikrobusem i dojeżdżam do skrzyżowania – w lewo Papradiste, w prawo Nezilovo. Z każdej z tych wiosek jest teoretycznie droga na interesujący mnie Ceples, ale ta z Nezilovo ponoć daje więcej szans na przejezdność, zatem skręcam w prawo. Tuż przed zabudowaniami droga się paskudzi, zaś na rozstajach – tutaj już raczej leśnych dróg – drogowskaz oznajmia, że do Ceples w lewo dwie godziny, a na wprost jedenaście kilometrów. Dla samochodu zdecydowanie przeznaczony jest wariant w kilometrach, jadę więc prosto i ostrożnie przejeżdżam rzekę po moście zrobionym z powiązanych grubych gałęzi drzew, a stojący przy restauracji Rybik po drugiej stronie rzeki samochód dodaje mi otuchy. To już jednak koniec dobrych wiadomości – droga staje się bardzo paskudna. Sporej wielkości kamole, skośnie biegnące wyrwy, głęboko wyjeżdżone koleiny, a wszystko to na biegnącej stromym zboczem drodze. Zatrzymuję się w miejscu, gdzie głębokie poprzeczne wyrwy blokują połowę traktu, zamkniętego ciasno między grożącym obtarciem wozu stokiem z lewej strony, a urwiskiem spadającym po prawej. Kombinuję dłuższą chwilę, starając się opracować jakiś w miarę bezpieczny sposób przebycia przeszkody, po czym ruszam dosyć ostro w górę. Napieram lewym przednim kołem na stok, szybkie odbicie kierownicy, wóz skacze, ale nie słyszę nieprzyjemnych zgrzytów ocierania się karoserią, ani nawet podwoziem. Adrenalina wzrasta, ale jest! Udało się!
Dalej jest łatwiej, chociaż jeszcze dwukrotnie muszę się zatrzymywać, by opracować na bieżąco kolejny plan przejazdu ryzykownego miejsca. Aż przychodzi moment, kiedy dalsza jazda staje się najzwyczajniej w świecie niemożliwa. Przede mną, obejmujący całą szerokość drogi, bardzo stromy uskok półmetrowej wysokości. Terenowym wozem by tu przejechał, ale nie moim. Idę na piechotę kawałek w górę tylko po to, by skonstatować, że analogiczny uskok powtarza się wyżej. Nie oszukujmy się – to definitywny koniec jazdy.
Z zapowiedzianych jedenastu kilometrów udało mi się zrobić jedynie cztery, zatem to miejsce nie daje mi absolutnie nic. Muszę zawrócić.
Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać – cofam dłuższy odcinek, lawirując, by się nie powiesić na jakiejś głębszej wyrwie. Wreszcie znajduję miejsce, gdzie na kilka rat udaje mi się samochód odwrócić i dalej zjeżdżam już przodem do kierunku jazdy. Jakoś to idzie do tego newralgicznego punku, gdzie tak długo kombinowałem. Niestety, z góry wygląda to gorzej, bo musiałbym tym razem jakoś tył wozu na moment wpakować na strome zbocze. Nie mam wyjścia – tkwię w pułapce, z której jednak muszę się wydostać. Zatem jeszcze ostrzej wgryzam się przodem w prawy stok, ale tył objeżdża i czuję gwałtowne szarpnięcie, kiedy koło wpada w wyrwę – tę, wyżej z dwóch kolejnych biegnącą. Wiem, że ciężar wozu zaraz mi ściągnie przód do niższej z tych wyrw i utknę na amen, więc kręcę mocno kierownicą w prawo, co musi wyglądać, jakbym chciał wjechać na leśne zbocze o nachyleniu takim, że na piechotę byłoby to ciężko sforsować. Dodaję gazu, uciekając przednim kołem od tej wyrwy, teraz gwałtowne odbicie kierownicą w lewo i… trzask. Nie wyrobiłem przed sterczącym tam pniem drzewa.
Nawet nie oglądam powstałych strat – cofam kawałeczek i powtarzam manewr, bo przecież i tak nie mam innego wyjścia. Tym razem próbuję zrobić to odrobinę wolniej, za to jak najszybciej odbić kierownicą. Przechyla mnie mocno w lewo, kropelki potu występują mi na czoło i wyczuwam, że za moment znów usłyszę ten nieprzyjemny trzask uderzenia w pień… Ale nie! Tym razem nie!! Uff… udało się – nie walnąłem powtórnie, a przeszkoda zostaje za mną. Teraz dopiero oglądam efekt przeprawy – mam widoczne ślady, ale nie są straszne. Trudno, c’est la vie.
Zjeżdżam do skrzyżowania, gdzie w prawo odbija droga na Papradiste. Jeszcze jakaś nadzieja we mnie się tli, że może ten niby gorszy wariant dotarcia do Ceples będzie jednak bardziej przejezdny. Tuż przed wioską mijam przyjemne miejsce na piknik – stół, ławy, kapliczka – i zaraz dojeżdżam do zabudowań. Wszystko staje się jasne – jest strzałka na Ceples: dwie godziny, absolutnie nie jest to droga jezdna. Nadzieja kładzie się do trumny; czeka mnie jutro start z dołu. Nie ma tu również wystarczającej intymności, zatem wracam do miejsca piknikowego, gdzie przystosowuję wóz do funkcji hotelowej. Obiadek, kolejne piwka, spokój zupełny – tego mi było trzeba w pierwszy wieczór w Macedonii.