W środku zupełna cisza...półmrok...wiele jeszcze pracy...
W drzwiach zapraszającym gestem wita nas mężczyzna, pyta skąd jesteśmy i zaczyna opowiadać bardzo przejęty o Świątyni i o samym Tose.
Jak się później okazało to wujek Tose. Miło...być w takim miejscu i jeszcze spotkać kogoś z najbliższych.
Dowiedzieliśmy się, że był pierwszym trenerem siatkówki Tose.
Przy wejściu do Świątyni po prawej stronie na ścianie znajduje się kamień, którego Tose dotykał za każdym razem kiedy wchodził. W kamieniu wyryte są nacięcia- 26, czyli tyle ile miał lat...(tak opowiadał wujek)
Zapaliliśmy świece w Jego intencji....
i chyba każdy z nas we własnej....
Magiczne miejsce...
Obok Świątyni znajduje się Dom Pielgrzyma, gdzie Tose przebywał w samotności przed koncertami, tu przyjeżdżał nabierać energii...pośród gór...tu spał (tak opowiadał wujek)
Pokazał nam ten pokój...myślę, że wtedy wyglądał trochę inaczej, teraz pełno tu Jego zdjęć i innych przedmiotów pozostawionych przez turystów i fanów.
Od Świątyni jeszcze jeden stromy podjazd na górę gdzie znajduje się ogromny krzyż Tose.
Stąd rozciąga się przepiękna panorama na całe Krusevo, z jednej strony na góry a z drugiej na rozległy płaski teren...
Swoją drogą nie mogę wyjść z podziwu, że położone gdzieś w górach uśpione nieco miasteczko z wybrukowanymi uliczkami i malowniczymi domami, jakby nie z tej epoki, zrodziło tak wielki współczesny talent.
Powoli słoneczko zachodziło a nasza wyprawa do Kruseva zbliżała się do końca....
Dla jednych była to sentymentalna podróż śladami Tose i spełnione marzenie....dla drugich urocze turystycznie miejsce...Każdy z nas wracał jednak z poczuciem spełnienia....
Do Ohridu wróciliśmy ok 21.30. Wieczór spędziliśmy wszyscy razem z naszymi gospodarzami.....było bardzo miło...
Dziękuję wszystkim, którzy razem z nami przeszli tą drogę, chociażby wirtualnie.
Pozdrawiam