23 lipca 2009 roku - dzień spokojnego plażowania i muli w Korculi
To był dzień przeznaczony na relaks. Leniwe przedpołudnie skończyło się na plaży, na poszukiwaniu wzrokiem znajomej trójki pięknych Chorwatek oraz na podziwianiu podwodnej części wybrzeża wyspy. Czas mijał sobie leniwie. Przyjemnie było popływać szukając muszli. Widziałem nawet szarą ośmiorniczkę! Nie udało mi się jednak zrobić jej zdjęcia, była widoczna tylko króciutko, podczas ruchu, później przywarła do dna, zlała się z nim i nie udało mi się już jej odnaleźć.
O 19tej pojechaliśmy do Korculi na obiecaną kolację z "owoców morza". Zaparkowaliśmy tak jak ostatnio przy wjeździe na odprawę promową i pomaszerowaliśmy na stare miasto (Stari grad). Obeszliśmy cały cypel tej części miasta, potem zaglądaliśmy do poszczególnych uliczek, do kapliczek. Ich mroczne, chłodne wnętrza mocno kontrastowały z jasnym, kolorowym, ciepłym otoczeniem.
Nie było już jednak tak gorąco, słońce było coraz bliżej horyzontu, wszystko nabierało coraz bardziej czerwonych, ciepłych barw, a od morza powiewał chłodny wiaterek. Było bardzo miło....
Na koniec usiedliśmy sobie w jednej z restauracyjek, których powystawiane na zewnątrz stoliki łączyły się ze sobą tworząc Wielki Gastronomiczny Ciąg. Poszczególne restauracje rywalizowały między sobą o względy klienta, wystawiając w przeszklonych gablotach najpiękniejsze okazy różnokolorowych i różnokształtnych ryb. Oglądać je mogłem, ale nie wiem czy mógłbym przełknąć takiego "smoka".
Usiedliśmy przy stoliku przykrytym czystym, czerwonym obrusem i czekając na kelnera obserwowaliśmy płynące w oddali stateczki. Później zamówiliśmy kilogram muli i po jednym małżu Św. Jakuba na koniec dla zachowania dobrego smaku. Do tego soki do popicia
Myślę, że lepszym trunkiem do takiego dania byłoby dobre, chorwackie wino, ale przecież byłem kierowcą.....
Przyniesiona przez kelnera ogromna micha muli budziła respekt. Okazało się jednak szybko, że wcale nie było to uzasadnione. Żona i córka zjadły po kilka sztuk, a ja z synem pochłonęliśmy resztę! Były dobrze i mocno przyprawione a intensywny czosnkowy posmak dopełniał całości. Z michy ubywało, a talerze wypełniały się pustymi muszelkami. Na koniec jeszcze St. Jackob..... Te małże miały białe "mięsko" a ich smak był bardzo delikatny, przypominał mi dobrze przyrządzone mięsko kurczaka z grilla. A jeszcze te cudne muszle! Ech..... Bajka!
Ale to co dobre szybko mija. Po 21 szej, zabraliśmy część muszli i najedzeni poszliśmy w kierunku zaparkowanego autka. Mijaliśmy port...
Kolory były niezapomniane!
Po powrocie do Lumbardy - obowiązkowy basenik i lulu.
24 lipca 2009 rok - miało być znów relaksacyjnie....
Rano zastanawiałem się, czy nie pojechać do Dubrownika. Wówczas nie byłem tam jeszcze, a bardzo chciałem zobaczyć to miasto otoczone murami. Jednak obawy związane z awariami auta wzięły górę i zostaliśmy na plaży.
Rozłożyliśmy się na swoich stałych miejscach i poszliśmy ponurkować z synem. Ilość kąpiących się osób przez te dni zrobiły swoje i coraz trudniej było wypatrzeć ciekawe okazy ryb, ukwiałów czy muszli w przybrzeżnym pasie, gdzie dotychczas pływaliśmy.
Postanowiliśmy wypłynąć dalej od plaży w stronę pomostu, przy którym cumowane były łodzie. Dużej różnicy nie było, poza tym, że było coraz więcej jeżowców....
Pływaliśmy ostrożnie oglądając poszczególne egzemplarze, szczególnie te z krótkimi, zakończonymi na biało igłami:
Tu też częściej można było spotkać ładną rybkę...
W pewnym momencie do pomostu zaczęła się zbliżać motorówka, podpłynęliśmy z synem bliżej brzegu. Było tu płytko, woda była czysta i ciepła a między głazami czaiły się ogromne kolonie jeżowców. Motorówka szybko podpłynęła a zbliżając się do pomostu wykonała ostry zakręt.
Fala, która wtedy powstała popchnęła nas na jeszcze płytszą wodę. Położyłem się płasko na wodzie, a synek przejechał kolanem po dnie. Oczywiście, zgodnie z prawami Murphy’ego jeśli coś może pójść nie tak, to to z pewnością pójdzie nie tak - jego kolano mocno uderzyło w dużego jeżowca. Wstał mocno zdenerwowany, a przy jego kolanie wisiał jeżowiec! Na brzegu zdjęliśmy go ostrożnie, ale niestety zostawił po sobie ślad - gęsta kępka kolcy. Kuba mały nie był, miał wtedy 13 lat i starał się być bardzo dzielny. Wszystkie wystające kolce udało nam się wyjąć, pozostały jednak w skórze połamane i krótkie kolce. Zaczynało to boleć go coraz bardziej.
Bardziej dla spokoju sumienia niż z obawy, że może stać się coś złego, poszedłem z nim do recepcji w ośrodku. Byłem pewny, że to nic takiego, że poboli i przestanie, że takich przypadków mają wiele. Oczekiwałem, że powiedzą co z tym zrobić, jak wyjąć te kolce i ewentualnie, że dadzą coś do posmarowania i będzie po sprawie. Jednak pani w recepcji mnie mocno zestresowała, bo powiedziała, żeby z tym jechać do szpitala na dyżur! Pomyślałem, że może ten gatunek będzie paskudził ranę? Najbliższy szpital miał być w Korculi (jak to dobrze, że już miałem samochód!), więc zapakowałem Kubę do fokusika i w długą - szukać szpitala. W drodze dojazdowej mijałem niebieski znal z literą H, jednak nie skojarzyłem, że jest to znak szpitala, szukałem raczej jakiegoś z czerwonym krzyżem. Syn narzekał, że boli go coraz bardziej...
I tak dojechałem do centrum. Tu na znajomym już parkingu z szaleństwem w oczach zacząłem krzyczeć wokół "Hospital? Hospital?" Ktoś zlitował się i wytłumaczył mi, że muszę jechać w stronę Lumbardy i zjechać z głównej drogi przy znaku z literką "H". I szpula z powrotem!
W szpitalu ta sama sprawa - wpadłem z synem i głośno wołałem "DOCTOR!!! DOCTOR!!!" Wyszła jedna miła pani w białym kitlu, a jej mina jak jej wytłumaczyłem co nas sprowadza, uspokoiła mnie zupełnie. Z uśmiechem (wolę nie dopatrywać się politowania w jej uśmiechu, ale życzliwości
) obejrzała ranę powiedziała coś w stylu "... aaa jeż!...." i wypisała receptę. Wytłumaczyła, że trzeba smarować rano i wieczorem, że będzie to tłusta, czarna maź i że się zagoi. Mieliśmy ja wykupić w aptece, która była przy starym mieście, więc znajomy parking znów nas gościł. Faktycznie było tak jak mówiła - apteka była tam gdzie miała być, maść była tłusta, czarna i śmierdząca. Uspokojeni wróciliśmy do Lumbardy.
W tym dniu nie było już kąpania ani długich spacerów. Poszliśmy tylko posiedzieć nad brzegiem i popatrzeć na zachód słońca.
Wszyscy mieliśmy dość.
Został nam ostatni dzień pobytu...
c.d.n.