A tymczasem, im bliżej mostu, turystów już jakby więcej. Otwarte są też wszystkie sklepiki z pamiątkami i liczne restauracje. Wdrapuję się na dach jednej z nich, sprawdzić, jaki widok rozpościera się z tarasu. A widok całkiem przyjemny. Rudy sierściuch wiedział, gdzie się rozłożyć na poranne lenistwo
Tuż przy tej restauracji na ścianie jednego z domów znajduje się słynna tablica „Don’t forget” i jej strażnik.
I jeszcze jedna pamiątka powojenna…
Na moście już sporo ciaśniej, ale jeszcze wciąż daje się przejść.
Ostatni rzut oka na Neretwę…
Idziemy dalej. Na drugim planie Kościół Franciszkanów pod wezwaniem Św. Piotra i Pawła. Jak na wiele miejsc w Mostarze, i tu zabrakło czasu, więc tylko z oddali.
I kolejne wojenne pamiątki..
I pożegnalna niespodzianka, tym razem za dnia i z perspektywy mostu Lućkiego – drugi raz trafiamy na skoczków
Dochodzi południe, i mamy już 30C...
Po kilku minutach jesteśmy pod Aurorą i dopakowujemy samochód. Nie chce nam się wyjeżdżać, ale ponieważ czekają nas jeszcze zakupy w Medjugorie i niewiadomy czas oczekiwania na prom w Drveniku, rozsądnie będzie jednak się już ewakuować. Mimo wszystko gawędzimy jeszcze z Alicją, właścicielką oraz jednym z gości hostelu. Co śmieszne – on Egipcjanin, ona (jego żona/partnerka) Rumunka, a ze sobą oraz swoją córką rozmawiali przy śniadaniu po… fińsku! Okazuje się, że od kilkunastu lat mieszkają w Finlandii i tam się poznali.
W międzyczasie Alicja namawia mojego M, żeby pozrywał na drogę winogrona dla dziewczyn. M dostaje drabinę ze schowka i może pościnać ile tylko chce.
W tym czasie idę z dziewczynami do toalety, która znajduje się na korytarzu. A następnie zabieram nasze rzeczy z lodówki i wkłady z zamrażalnika. Być może szczegółowy, nieistotny w poprzednim zdaniu opis czynności wydaje się w tym miejscu zupełnie niepotrzebny. Będzie jednak miał znaczenie za chwilę, w dalszej części relacji...
Obładowani winogronami żegnamy się z Alicją, wsiadamy do samochodu i z żalem ruszamy w kierunku Medjugorie. No cóż, niestety nie w celach religijnych…
Do zobaczenia, Mostarze, kiedyś...
Mostar zostawiamy w dole, sukcesywnie wspinając się w górę drogą R424.
Kilka kilometrów za Mostarem zatrzymujemy się przy przydrożnym stoisku z owocami. Kupujemy wielkiego arbuza (jemy go potem przez większość pobytu ja Hvarze, bo ważył chyba z 10 kg), melona i pomidory.
Mijamy liczne kościółki i małe, senne miasteczka. To, na co zwróciłam szczególną uwagę w BiH, to doskonałe oznaczenia przejść dla pieszych, znajdujących się przy szkołach. Niejednokrotnie oznaczenia były dużo wcześniej, prawie jak dla przejazdów kolejowych, a znaki zarówno pionowe, jak i poziome. W sumie podobnie w Cro i Słowenii.
Piękna aleja platanowa, szkoda, że w Polsce to drzewo występuje tak rzadko. Na szczęście w okolicy, gdzie mieszkam, na samym placu zabaw są dwa Bardzo lubię platany, są piękne i dają dużo przyjemnego cienia.
Na całym odcinku naszego przejazdu wszędzie pełno winnic. A wina z BiH, o czym przekonam się niebawem, są naprawdę pyszne!
Po pół godzinie jesteśmy pod Superkonzumem, gdzie poza zakupami na Hvar, planujemy też tankowanie. Nie jest to już najtańsza benzyna w BiH ale wciąż sporo tańsza, niż w Chorwacji.
Ciekawostka cenowa – za arbuza przy drodze płaciliśmy 0,35 EUR za kg, czyli ok 1,5 zł. Wydało nam się to zupełnie uczciwą ceną, bo tyle mniej więcej kosztuje bez promocji w sezonie arbuz w Polsce. Nieco się zdziwiliśmy, kiedy w Konzumie równie piękny arbuz kosztował 0,35 KM! Czyli o połowę taniej, niż ten, który ledwo zapakowaliśmy do bagażnika. A skoro o cenach mowa, to większość produktów, które kupiliśmy, była czasem nawet o połowę tańsza od tych samych w Chorwacji. Szczególnie, jak coś było w promocji. A ceny win to już w ogóle po prostu bajka! Gdyby nie totalny brak miejsca w samochodzie, pewnie zaopatrzylibyśmy się tu w winny arsenał na cały wyjazd.
Po szybkim tankowaniu ruszamy w kierunku krótkiego odcinka autostrady, którym dojedziemy bezpośrednio do Cro. Ale zanim dotrzemy do samej autostrady….
Ktoś tu zwinął asfalt
Pamiętacie dbałość kraju o zaopatrzenie w paliwa? Nawet na takiej drodze paliwa nie może zabraknąć.
Ten dojazd to niestety w sumie ok 5 km (ale dwie stacje są ) . Kurzy się strasznie, ale da się jechać, skoro autokary dają radę.
Za to potem już elegancka autostrada i zupełnie puściutkie przejście graniczne, które mijamy machając jedynie dowodami o 14:15.