Chciałbym dorzucić swoje parę groszy zarówno w temacie zezwoleń, jak i samego łowienia.
Na zadawane tu wielokroć pytanie: czy potrzeba zezwoleń? Odpowiedź jest tylko jedna: niestety tak.
Niechciałbym być posądzony o to, że przemawiają przeze mnie wiekowe tradycje naszej Polaków walki z prawem i ogromne doświadczenie w jego omijaniu, ale... jest jednak ale
2 lata temu spędziłem wakacje na wyspie Hvar. Nie znając wtedy tego forum, siłą rzeczy nie miałem stresu z zezwoleniem, gdyż ufny w słowa gospodarza byłem święcie przekonany, iz go nie potrzebuję.
Podczas pierwszego tygodnia spędzonego w Ivan Dolać na oczy nie widziałem (to nawet nie kwestia alkoholu) żadnego mundurowego. Łowiłem z synkiem codziennie ze skał.
Kolejny tydzień to Stary Grad. Miasteczko portowe. Codziennie na nabrzeżu portowym było nas kilkudziesięciu moczykijów. Raz miałem nawet przypadek, że musiałem wędki zwijać z mola, gdyż podpłyneła Policja. Byli bardzo mili. Nie będę pisał, że na moj widok rzucili się do uścisków "na misia" ze mną, krzycząc, że są szczęśliwi widząc mnie lowiacego.
Usmiechneli się, powiedzieli hlava za ustapienia miejsca i sobie poszli. Mijając po drodze setki "wędkarzy".
Z drugiej tez strony, gdyby karali wędkujących to można by ich podejrzewać o przestępczość zorganizowaną
, a mianowicie parę metrów od nabrzeża były budki z pamiątkami, w każdej z nich można było kupić "wędkę". (Wędka to rzeczywiście zbyt szumne slowo: kawałek kijka z zylką i spławikiem wielkości piłki lekarskiej
.
Byłby to rzeczywiście fajny proceder: wpierw sprzedajemy turystom wędki, informując, że nie trzeba zezwoleń a za sekundę kolega Poicjant sprzedającego wlepia "jeleniowi" mandat...
W tym roku mam rzeczywiście prawdziwe rozterki i jestem moralnie rozdarty niczym słynna sosna Zeromskiego: kupić, czy nie kupić.
Wracając do samego wędkowania, a raczej sprawy "organizacyjnej".
Podczas poprzedniej wyprawy przemycałem czerwone robaczki z Polski.
Przemycałem przed zoną
Dobra rada: robaczki zapakujcie w opakowanie po serze, margarynie, po jakimkolwiek jedzeniu. Taki rodzaj opakowania oczywiście nie ma żadnego znaczenia dla ich kondycji, ma natomiast ogromne znaczenie dla kondycji psychicznej żony, a co za tym idzie Waszej
Każda normalna żona wędkarza goni nas i przepedza, nie pozwalając trzymac robaczków w lodówce. Powyższy sposób nam daje swiety spokój, a zona nie ma dyskomfortu
To rozwiązanie w moim przypadku miało tę wadę, że po przyjeździe do Cro, zona wrzuciła "moje" pudełka do zamrazarki. W ostatniej chwili uratowałem je od smierci przez zamrożenie.
P.S. Pozostaje pytanie, czy trzeba się tak meczyć? Robaczki są tak szybko zjadane, podskubywane przez drobnicę, że z reguły po złowieniu pierwszej rybki, robiłem z niej filecik i łowiłem juz na taka przynętę.