Kładę się wieczorem do spania i mam odmienny stan świadomości....
Odpustpodobnozupełny stał się faktem.....
Jest mi jakoś tak.......lekko
Mam czystą kartę i widzę przed sobą świetlaną przyszłość ......
Od jutra znów mogę przeginać..... według moich wyliczeń następna pokuta w 2020 -to tak jak olimpiada letnia- godzę się żeby była co cztery lata.....
Nakręcony jestem, na to wybrzeże w rejonie Liski ,i zasnąć nie mogę.....
Po pierwsze, jak już tam jechać to na cały dzień....
Jak na cały dzień, to znów trzeba zabrać sporo tego bajzlu ze sobą.....
Żeby go przenieść na plażę,to muszę dojechać do wykarczowanej polany w pobliżu bagnistej depresji....
Nawet nie próbuję się zatruwać myślą ,jak moja ślubna przeżyje przejście po ruchomych kamieniach oblanych cuchnącą wodą...
Albo.......... czy ja to przeżyję.....
Jak już pokonamy bagienko,to morza wciąż nie widać-teraz tylko odgradza nas kamienny nasyp....
Z niego roztacza się krajobraz który jest nagrodą za poniesiony trud.....
Ale żeby dojechać do wykarczowanej polany to trzeba ......się modlić......
......żeby nie pomylić drogi.....
......żeby nie złapać gumy......
......żeby ręka nie zadrżała na tym marsjańskim szlaku.....
......żeby komputer pokładowy się nie wcurwił.....
I musowo nie mieć serca,albo...... mieć lakiernika który polerką czyni cuda.....
Jak wszystko pomyślnie pójdzie, to jutro na wieczór łajf będzie mieć odmienny stan świadomości i będzie jej lekko....
Nastał ranek.....
Pogoda marzenie.....
Kilka marzeń dziś jeszcze przede mną....
Wjechałem w zielony labirynt -złożyłem lusterka i dla bezpieczeństwa zasuwam szyby....
Przenajcudniejsza trochę się poci ,i nie patrzy przed siebie tylko na mnie.....
Włączam klimę, bo myślę że właśnie tego jej trzeba....
Za jakieś trzysta metrów składa przysięgę ,że przenigdy nie pożyczy mi auta.....
Coś twardego stuknęło dźwięcznie o podwozie - podkręcam nawiew o dwa poziomy wyżej.....dla siebie....
Dotarliśmy do polany....
Jest na tyle miejsca ,że zawracam i ustawiam furkę na powrót-tak z przezorności.....
Myślę że nikt inny tu nie dojedzie....
Jak się okazało myliłem się-przyjechało po nas zobijane Suzuki 4x4 -żeby nawrócić to musiał poczekać aż wrócimy...
Prowadzę rodzinkę w stronę morza przez wycięty młodnik.
Ktoś spartolił robotę, albo celowo tak niechlujnie powycinał na skos szczupłe pniaki ,że sterczą przy ziemi jak pale....
- Czyś ty zdurniał że ciągniesz nas w tą dżunglę ?
Gdyby nie to, że nie mam teraz nerwów na drogę powrotną, to kazałabym żebyś nas odwiózł....
-Wytrzymaj jeszcze chwilę,po drodze mała ścieżka sprawności i jesteśmy w raju....
Popatrz ,Julka jest zadowolona....
Stanęliśmy na skraju mokradła....
-Oszsz....ja tędy nie idę ,i Julki też nie puszczę,jeszcze nas coś użre....
-Spokojnie,dasz radę-stąpaj z wyczuciem po kamieniach ,to przejdziesz suchą stopą.
Już tędy przechodziłem i żadnych jadowitych gadów tu nie ma....
-To ostatni raz kiedy idę z Tobą
-Nie bądź taką pesymistką....
-To nie jest zabawne....
Jesteśmy w połowie drogi ,gdy słyszę za sobą wściekły sssyk....
Odwracam się ,a tam ślubna zanurzona w muł po kostki....
Po raz pierwszy w życiu, spoglądam w oczy kobry....
Z tego wszystkiego nie pamiętam ostatnich kilkudziesięciu metrów....
Za to pamiętam gdy weszliśmy na kamienny wał....