20:20 -
SuchaczSuchacz był miejscem dla nas optymalnym
w związku z planowanym na kolejny dzień dopłynięciem do Kątów Rybackich. Gdyby jednak okazało się, że pogoda byłaby zupełnie nieodpowiednia
aby hausbootem bezpiecznie wypuścić się na Zalew Wiślany, to w miarę łatwo wrócilibyśmy pod Elbląg, skąd dalej Kanałem Jagiellońskim do Nogatu, a potem na Szkarpawę… A w samym Suchaczu, dzięki osłonięciu przez Wyspę Nowakowską, wiatr i fale nie są tak złośliwe, jak czasem bywają na otwartym Zalewie.
Dopływając do Suchacza, trzeba jednak było podjąć decyzję, którą z dwóch dostępnych przystani wybrać na miejsce noclegowe. Lepiej zagospodarowana to Suchacz Port – użytkowana zarówno przez żeglarzy, jak i rybaków (więcej
tu albo
http://www.zalewwislany.pl/zalew-wislany/suchacz-z-zamkiem).
Kapitan zdecydował się na drugą lokalizację, czyli
Przystań Marita na wschód od Portu - jako mniej popularną, dzięki czemu raczej nie groziły nam „wyścigi” do miejsca na ognisko, które przecież było nam potrzebne do zawieszenia kociołka
.
W obu przypadkach, minusem są
bardzo niewielkie głębokości przy podejściu, wręcz można
wpakować się na mieliznę, więc wpływać trzeba baaaardzo powoli, z uwagą śledząc z dziobu to, co mamy w wodzie. W sezonie właściciel przystani Marita oznacza mielizny żółtą boją ostrzegawczą.
Marita była kiedyś porcikiem dawnej cegielni (zbudowanej ok. 1900 r). Obecnie jest w zasadzie przystanią rybacką, użytkowaną przez właściciela tego miejsca, zajmującego się hodowlą i połowem ryb na Zalewie Wiślanym. Niemniej jednak, żeglarze i motorowodniacy są tu mile widziani
i pan Paweł udostępnia wszystko, co tylko może. Jest więc możliwość podłączenia się do prądu, uzupełnienia wody w zbiorniku (calipsiak ma zbiornik tylko 100-litrowy, więc dolanie wody było jak najbardziej wskazane), jest tojka, drewno do ogniska, można umyć gary w ciepłej wodzie w kuchennej części budynku barowego (docelowo ma tu być smażalnia ryb)… Za całość zapłaciliśmy 50 zł.
O prysznic nie pytaliśmy, ale akurat nie był dla nas priorytetem, gdyż poprzedniego wieczora w Buczyńcu urządziliśmy sobie mycie na trawce za nabrzeżem (na łódce jest przecież wiaderko, miska i ciepła woda
), łącznie z głową. Zamiast wydatku na prysznic (zapewne 7 zł od głowy, tak jak w pozostałych miejscach na naszej trasie), lepiej było zafundować sobie zimne lane piwko (5 zł jedno).
Tak się akurat złożyło, że na świeżą rybę od pana Pawła nie mogliśmy liczyć, gdyż akurat na zalewie nie miał zarzuconych żadnych sieci - wszystkie żaki były na terenie przystani, w trakcie czyszczenia, suszenia i naprawiania. Z brakiem ryby jakoś sobie poradziliśmy (mieliśmy zabezpieczony mięsny wkład do kociołka
, a w barze serwowano piwko z kija), gorzej było z
inwazją much, które zleciały się do pozostałości na żakach, a potem chciały zawłaszczyć sobie nasze łódkowe terytorium. Dobrze, że na wyposażeniu Długiego Weekendu były packi na muchy, więc nie daliśmy się
!