Z dolnej stacji pochylni znów na Kanał. Po drodze minęliśmy jeden most, za nim był prosty odcinek Kanału wiodący do kolejnej pochylni.
Górną stację
pochylni Jelenie było widać z daleka.
Jeszcze kilka dni przed wyjazdem istniało zagrożenie, że sprzed tej pochylni
musielibyśmy rozpocząć powrót (a wówczas resztę rejsu zapewne spędzilibyśmy na Jezioraku
), gdyż pochylnia ta
uległa awarii pod koniec kwietnia br., a konkretnie podczas prób uruchomienia szlaku wodnego przed nowym sezonem, uszkodzeniu uległa podpora dolna łożyska ślizgowego wału wodnego bębna napędowego. Ten zaledwie kilkukilogramowy element
zablokował cały system! Trzeba było wykonać go od nowa…
Naprawa wciąż się przeciągała... Wieści o możliwości włączenia do ruchu były
różne – czasem była to połowa czerwca, innym razem jego koniec
. Ostatecznie pochylnia ruszyła
w piątek 15 czerwca, a więc dzień przed rozpoczęciem naszego rejsu
. Mieliśmy szczęście, iż naprawa przebiegła w miarę szybko – dla porównania, w ubiegłym doku z powodu awarii (usterka jednego z kół zębatych) na początku sezonu, pochylnia Oleśnica była wyłączona z eksploatacji aż do 10 sierpnia…
Usterek na pochylniach można się niestety spodziewać, pomimo rewitalizacji szlaku wodnego zakończonej w maju 2015 r., gdyż zabytkowy Kanał funkcjonuje tak, jak został w XIX wieku zrobiony, a eksploatowany jest ponad miarę. Twórcy Kanału nie przewidywali
takiego obciążenia pochylni – rocznie pokonuje je ponad 2,5 tysiąca pływadeł wszelakich.
Na szczęście naprawili nam na czas
Łódka na wózek i zjazd (21,99 m różnicy poziomów – wg innych danych 22,5 m)…
Pokonanie pochylni zajęło nam 15 minut (11:30-11:45).
Przy dolnej stacji pochylni Jelenie trzeba
uważać na silny boczny prąd wywołany przez wodę wypływającą z dużą siłą z kanału wylotowego. Łódka nie bardzo się wtedy nas słucha, a jak do tego dojedzie jeszcze
mocny wiatr…