Lizbona - fado i pięć litrów wina
napisał(a) argymir » 21.03.2013 15:37
Lizbona umiera.
Mury się sypią. Wyremontowane od niechcenia partery oszukują tylko wzrok, bo wystarczy go tylko lekko podnieść, by zauważyć nieubłagane prawa entropii. Atomy uwielbiają najwygodniejsze dla siebie poziomy energetyczne. Miliard miliardów atomów składa się na przeciętną lizbońską cegłę. W demokratycznym głosowaniu cegły uznały, że ich najwygodniejszym stanem będzie zwietrzałość, wyblakłość, kruchość. Ich jedynym marzeniem – przeistoczenie się w pył opadający na lizbońskie ulice.
Starym ludziom coraz trudniej wspinać się krętymi uliczkami. Dzwony w Sao Miguel wzywają na mszę, ale coraz mniej wiernych potrafi na czas przekroczyć portal świątyni. Po drodze trzeba kilkanaście razy przystanąć. Czasami by uspokoić oddech, czasami by pogadać z sąsiadką o pogodzie i bezrobotnych wnukach.
Kiedyś między domami dumnie łopotały wyprane ciuchy. I wiszą dalej, ale jakoś ich mniej. Rozmiary mają bardziej rozciągnięte, a kolor upodobnił się do nieodległych cegieł.
Sklepiki przypominają polskie z początków zmian ustrojowych. Małe, brzydkie, ciasne. Skromny wybór, ale z każdej kategorii. Od zielonego wina, poprzez zapałki po szare mydło. Chińska tandeta jest na topie.
Wieczorami robi się tłoczniej. Ze wszystkich stron turyści walą do rozsianych co kawałek restauracyjek. Fado! Będzie smętnie. Pieśni pełne żalu przyciągają więcej Anglików i Polaków niż mieszkańców Lizbony. Ale tych ostatnich też nie brakuje. Głowy pochylają nad talerzami z dorszami. Przepłukują kawałki mięsa winem tak smacznym, że nie powstydziłby się go sommelier pracujący na zlecenie Biedronki. „Liżboła” - unoszą głowy znad talerza i śpiewają refren co żwawszych piosenek fado. Potem ich aktywność gwałtownie spada, znowu pochylają głowy, znowu wpatrują się w „bacalhau” i ciągle czekają za kolejnym refrenem.
Lizbona umiera.
Jest coś pięknego w tym umieraniu. Raj dla melancholika. Dowód dla filozofa, że sensem życia jest przemijanie.
Całe szczęście, że nie cała Lizbona umiera. Piętno rozkładu widać głównie w Alfamie, najstarszej dzielnicy, która przetrwała jako tako wielkie trzęsienie ziemi w XVIII wieku. Reszta Lizbony jest młoda. Ma czarny kolor skóry i przyjechała do metropolii z Angoli. Nie słucha fado. Nosi zdredziałe włosy i buja się w knajpkach w rytm regałowych kawałków.
Więcej zdjęć wkrótce na
http://argymir.blogspot.com/Jak się zbiorę, to napiszę jak to jest włóczyć się w listopadzie po jesiennej Lizbonie.