Celem dzisiejszej wycieczki był kamienny most -
Ura e Mesit, w wiosce
Mes. Kilka lat temu go odwiedzałem, ale uznałem, że lepiej mieć jakiś plan podróży niż jeździć bez celu. A że most jest bardzo ładny, więc ponownie zajrzałem do niego z czystą przyjemnością.
Długi na ponad sto metrów most wybudował pod koniec XVIII wieku miejscowy osmański pasza. To jeden z najlepiej zachowanych tureckich zabytków w regionie, przerzucono go nad rzeką Kir, która latem zwykle wysycha. Żeby nie niszczyć cennej konstrukcji obok postawiono nową przeprawę.
Mes to właściwie przedmieścia Szkodry, zabudowa w pobliżu mostu jest typowo miejska, nawet stacje benzynowe wydają się być otwarte.
Na drodze w kierunku centrum Szkodry stoi pierwszy znak z nazwą miejscowości. Wiedziałem, że zbliżamy się do cywilizacji!
Hot i Ri ma na tyle małe znaczenie, że nie dorobiło się nawet biogramu na żadnej z wersji językowej Wikipedii poza albańską, która zdawkowo informuje, iż osiedlili się w niej kiedyś Czarnogórcy.
Z pobliskiego meczetu dochodzi zawodzenie muezina, a ja obok jednej z tankszteli skręcam na północ, w drogę powrotną. W pewnym momencie widzę na polu znajomy kształt - bunkry! Słynne schrony, będące symbolem Albanii! Cieszę się jak dziecko, gdyż - paradoksalnie - coraz trudniej je spotkać. Powstawały w setkach tysięcy, ale głównie nad morzem i przy granicach, w głębi kraju było ich mniej, a po upadku komunizmu wiele z nich usunięto. Efekt był taki, że trzy lata temu byłem w Albanii i nie widziałem ani jednego! A teraz są - kilka sztuk, w tym jeden obok drogi.
Odbijając na skrzyżowaniu w prawo mógłbym wrócić szutrówką do znanego mi już wyschniętego kanału, ale wolę pojechać nieco dłuższą, nieznaną mi trasą.
W
Guci e Re znów spotkamy akcenty chrześcijańskie - na skrzyżowaniu stoi kapliczka, a krzyż przy pomniku lwa z urwaną łapą chyba też nie był przypadkowy.
Strasznie chce mi się pić. Co prawda wziąłem ze sobą litr wody, ale przy tej temperaturze zdaje się ona gotować. Liczyłem na knajpkę, w której mógłbym się napić zimnego piwa, lecz spotykałem jedynie kawiarnie, a espresso to nie ma moja bajka. Zaglądam zatem do marketu, w którym panuje przyjemny chłodek. Szukam jakiego zmrożonego piwa w małej puszcze, znajduję jedynie
Peroni. No trudno, może być. Łykam je na spokojnie na zewnątrz, choć sprzedawca zachęcała gestami, abym usiadł sobie w pomieszczeniu obok sklepu. Obserwuję chłopaka, który usiłuje zapakować na rower kupiony worek zboża i w końcu mu się to udaje.
Za wioską przekraczam zarośniętą i zaśmiecona linię kolejową, jedyną międzynarodową w Albanii, bo prowadzącą do Czarnogóry. Wnioskuję z jej stanu, że aktualnie znów nie jest w użytku, ale w 2017 roku udało mi się zobaczyć albański skład towarowy!
Docieram do szosy SH1 - jako, że to główna arteria transportowa tej części państwa, więc ruch jest spory, ale pobocza są szerokie i nie grozi mi staranowanie. Gdyby zerknąć w bok, to zobaczymy sielski obrazek, czyli wóz ciągnięty przez konia wzdłuż wyschniętego potoku pełnego odpadków.
Świątynia w
Grilë. Najprawdopodobniej cerkiew, gdyż znowu jestem w wiosce zasiedlonej niegdyś przez Czarnogórców, którzy przybyli w te strony z powodu konfliktów pomiędzy klanami. Kościół katolicki stoi przy ulicy w głębi miejscowości.
Rondo w Grilë to małe centrum handlowe, gdyż dookoła niego działa kilka marketów, a także stacja benzynowa. Z daleka wydaje się, że to BP, lecz nic bardziej mylnego - można zatankować na
B - Petrol . Ceny paliw w Albanii były najwyższe ze wszystkich dawnych bałkańskich demoludów, więc nie skorzystałem.
Zatrzymuję się na moście, aby rozejrzeć się po okolicy. Ładnie prezentuje się widok w kierunku gór.
Przechodzę na drugą stronę. W stronę jeziora też nie gorzej się patrzy.
Nagle zjawia się jakiś dziadek na dwóch kółkach. Zaczyna na mnie krzyczeć i wygrażać, pokazuje, że mam wrócić na swój pas! Rozumiem gdybym blokował mu drogę, ale stoję przyklejony do balustrady! Dziadek macha rękami i zjeżdża. Dawno nie spotkałem tak zdenerwowanego Albańczyka, może to był Słowianin? Albo w dodatku katolik? Co najśmieszniejsze - minutę wcześniej inny facet serdecznie pozdrawiał mnie z auta, jakoś jemu nie przeszkadzałem.
Tymczasem pode mną tory do Czarnogóry.
Widok w kierunku północnym - niezbyt zwarta zabudowa, także zakończona górami.
Wróciłem do Omaraju, więc na kemping mam już bliziutko. Zaglądam jeszcze do knajpy przy skrzyżowaniu - prowadzona przez chrześcijan, więc mogę napić się piwa przy stoliku. Kufel tradycyjnie jest zmrożony, bo wyciągnięty z lodówki. Inni panowie wolą kawę z wodą... Na drodze zatrzymuje się pomarańczowy busik wożący turystów do Theth. Sam planowałem się tam jutro wybrać, ale ostatecznie uznałem, że przyda się trzeci dzień wypoczynku. Do Theth podciągnięto asfalt, więc nie ucieknie...
Droga w kierunku kempingu, trzy lata temu leżał na niej szuter. Natomiast zastanawiam się, czy znak z ograniczeniem prędkości do 20 km/h jest rzeczywiście potrzebny wśród pól?
Przejechałem prawie trzydzieści kilometrów, co z takim rowerem uważam za niezły wynik!
Większość ostatniego dnia wypełniło lenistwo, dopiero wieczorem udaliśmy się do dwóch knajp przy SH1. Wyruszyliśmy po siódmej, wcześniej się nie dało - paliło tak mocno, że i przebywanie w cieniu nie przynosiło ulgi, a wyjście na słońce kończyło się bólem skóry. Nawet Albańczycy mówili, że takie upały nie są u nich normalne...
Kolejna zagadka na drodze z nowym asfaltem - widzicie tu jakieś przejście dla pieszych? A może to Ministerstwo Głupich Kroków?
Zachód słońca przynosił ulgę. Na szczęście kolejne dni, choć bardzo ciepłe, będą ciut mniej męczące.
I jeszcze garść informacji finansowych. W dobie drożyzny i słabej złotówki chyba każdy zauważył, że na urlopy wydaje coraz więcej pieniędzy. Na szczęście Bałkany, a przynajmniej niektóre bałkańskie kraje, to nadal enklawy takiego poziomu cen, że nie grozi nam zawał serca. Oczywiście lokalizacja ma znaczenie - nad albańskim morzem zapewne zapłacimy więcej niż nad jeziorem, nawet jeśli to Jezioro Szkoderskie.
Aktualne ceny można znaleźć na stronie kempingu, ale uściślę, że w lipcu 2022 roku nocleg (dwie osoby + namiot + samochód) kosztował 19,50 euro. Wielkość namiotu nie ma znaczenia, ponieważ jest on za darmo, a płaci się za człowieka oraz auto, ewentualnie za kampera. W tej cenie nie ma prądu, przyłącze kosztowało 2,50 euro, lecz tak naprawdę nikt tego nie kontrolował, bowiem ludzie podłączali się do sąsiadów, jeśli u nich zabrakło wtyczek. Kemping posiada również własne noclegi i one zaczynają się od 35 euro (sporej wielkości namiot) albo od 55 euro za dwie osoby (drewniane domki).
Jeśli chodzi o restaurację, to - jak już wspominałem - jedzenie jest smaczne, choć zastrzegam, że prawie nie kosztowaliśmy mięsa poza qofte (czyli ćevapčići), ale te akurat na nogi nie rzuciło. Mają niezłe pizze, która zazwyczaj wystarczą do najedzenia się, świetnym pomysłem jest także zestaw przekąsek - meze. A poniżej kilka przykładowych cen z baru:
* śniadanie kontynentalne - 2,50 euro, angielskie - 4 euro,
* qofte - 4 euro,
* pizza od 3,50 do 6,5 euro,
* sałatki od 1,50 euro,
* meze wegetariańskie dla dwóch osób - 13 euro, z mięsem - 18 euro (nie opłaca się, mięsa jest mało),
* ryby od 10 euro,
* piwo "Tirana" - 1,70 euro,
* rakija - 1 euro,
* wino "domowe" od 3,50 euro za pół litra.
Najśmieszniejsze, że nie pamiętam, ile kosztowała woda, bo w menu jej nie ma
. Wszystkie ceny podawano w euro, rzecz jasna w lekach też można płacić, ale wolałem się upewnić u barmana
.