Novi Pazar (Нови Пазар; cyrylica prawie nie występuje w przestrzeni publicznej, Nowy Pazar - w wikipedii pojawia się nazwa oryginalna, więc jej będę się trzymał) to jedno z najbardziej muzułmańskich miast Serbii (ponad osiemdziesiąt procent wśród mieszkańców). Tak było od zawsze - założony został w XV wieku przez Turków i pełnił ważną rolę w kontroli ziem serbskich. Przez dwa stulecia bogacił się na handlu i eksporcie rozmaitych towarów. Upadek zaczął się w tym samym okresie, co opuszczenie Đurđevi stupovi - podczas walk z Turkami zdobyli go i spalili serbscy powstańcy. Później zdarzały się powodzie, kolejne wojny, powstania, liczba ludności spadała i ponownie wzrastała. Kiedyś żyło tu wielu Albańczyków, ale stopniowo przenosili się one na teren dzisiejszego Kosowa, więc dziś stanowią niewielki promil. Po włączeniu w skład Serbii, a potem Jugosławii, władze centralne Novi Pazar ignorowały, bo przecież Boszniacy to zdrajcy, którzy oderwali się od serbskiego narodu. Zmieniło się to dopiero po upadku Miloševića, ale różnica zamożności pomiędzy NP a wizytowaną dzień wcześniej Wojwodiną widać gołym okiem. Patrząc na wąskie uliczki, ciasną zabudowę, typowy orientalny harmider i burdel można mieć wątpliwości, czy to nadal jedno państwo.
Nocleg zaklepałem w centrum. Właściwą ulicę znalazłem dość szybko, nawet udało się wcisnąć samochód na kawałek wolnego chodnika, a potem przez kilka minut szukałem odpowiedniego numeru. W końcu jest - przez bramę wchodzimy na podwórze trzech domów, w jednym z nich są pokoje dla turystów. Właściciel mówi po angielsku, jest uprzejmy, wita się podaniem ręki, lecz tylko ze mną - w stosunku do Teresy zachował rezerwę. Wiadomo - kobieta i to obca. Sam pokój jest spory, wygodny, z łazienką i telewizorem, oczywiście również z klimatyzacją. I rozgrzanym tarasem z widokiem na rozsypujące się sąsiednie domostwo. Wszystko to za około 80 złotych. Cena prawie nie do znalezienia w innych miejscach.
Gospodarz proponuje, aby przestawić auto bliżej bramy. Konsultuje się z matką, czy na pewno możemy stanąć na zakazie, w końcu są raczej pewni, że chyba tak. I że nikt się nie przyczepi, choć to strefa płatnego parkowania. Chyba
.
Po ulicach chodzi sporo zakrytych kobiet. Niektóre tylko w chustach, inne również w kieckach na całe ciało. Brak burek, a zdarzają się chociażby w Sarajewie. Ale pań ubranych po europejsku jest podobna ilość, nawet takich z cyckami bijącymi po oczach, co oznacza, że i część muzułmanek ignoruje religijne nakazy. Zresztą Boszniacy to akurat naród podchodzący do zapisów Koranu bardzo liberalnie. Z kolei panowie zdają się głównie zajmować ważną czynnością siedzenia przy stolikach, picia kawy z wodą i prowadzenia niekończących się dyskusji.
W ścisłym centrum brak jest cerkwi, za to znajdziemy kilka meczetów. Jeden położony był tuż obok naszego noclegu. Jeden z najważniejszych to Altun-alem džamija z XVI wieku.
Arap džamija wciśnięty pomiędzy sąsiednie budynki.
Jądro miasta to szersza przestrzeń nad rzeką Raška, gdzie znajdziemy budynek władz. Zawieszono przy nim flagę Serbii, miasta oraz Sandżaku, zawierający boszniackie lilie oraz księżyce na zielonym tle, symbol islamu.
Nie mogło braknąć plastikowej nazwy, przy której można się sfotografować.
Pamiątką po przeszłości są resztki tureckiej twierdzy. Zostało trochę murów i jedna wieża. Dawne wnętrze zmieniło się w park.
Liczne małe sklepiki i jadłodajnie.
Wymyśliłem sobie, że fajnie byłoby usiąść w jakimś małym lokalu i zjeść coś bałkańskiego za niską cenę. Na głównym deptaku nic takiego nie znaleźliśmy, dominowały knajpy z kuchnią bynajmniej nie serbską, do tego sporo kawiarni i wcale nie mało pubów, w których można się napić zagranicznego sikacza. Przy sąsiednich ulicach podobnie.
Zaglądamy w coraz mniejsze uliczki. Mało tu przechodniów, za to pełno poplątanych kabli. Wciskamy się pod bloki i pod stare domy.
Wreszcie widzę knajpkę serwującą potrawy z grilla. Zamawiamy
ćevapi z kajmakiem - niezłe, choć odrobinę za tłuste. Do tego
kiselo mleko, czyli kiszkę. O dziwo, nie pogoniło mnie
.
Po zachodzie słońca Novi Pazar bynajmniej nie zamierza iść spać. Spadek temperatury wyciągnął wiele osób na ulice. Ludzie spotykają znajomych, pędzą przed siebie na rowerach, głośniki puszczają skoczną muzykę na całą okolicę. Pojawiają się nawet policjanci kłócący się z pewnym kierowcą. Na głównym rondzie każdy próbuje znaleźć dziurę dla siebie.
Obudowane brzegi rzeki Raški.
Czasem na murach można przeczytać hasła polityczne. Boszniacy od dawna domagają się autonomii dla Sandżaku, ale Serbowie nie są skorzy do jej przyznania. Na szczęście dla władz nie było do tej pory prób oderwania się regionu ani żadnych wystąpień zbrojnych - w końcu muzułmańscy Słowianie to nie Albańczycy.
Sklepy oferują stroje na każdą okazję - kobiety mogą się tak odziać na ślub albo inną ważną uroczystość. Albo zagrać w filmie historycznym.
Chciałem zajrzeć do meczetu Altun-alem, lecz właśnie kończyły się modlitwy i wychodziło sporo osób. Przed świątynią znajduje się niewielki cmentarz z nagrobkami w języku arabskim.
Zbiór chrustu na zimę już się rozpoczął.
Z pokoju słyszę nawoływanie muezzinów. Trzech, w tym jeden brzmi zupełnie jak kobieta. A rano, była może czwarta, może trochę wcześniej lub później, znowu się jeden wydzierał. Fadżr, pierwsza modlitwa dnia, musi się odbywać przed wschodem słońca, więc prawowierny muzułmanin nigdy się nie wyśpi.