Witam wszystkich, którzy zainteresowali się moją relacją z pierwszej podróży do Cro. Nie jestem specjalistką w pisaniu, więc postaram się napisać skróconą wersję, żeby nikogo nie zanudzić.
W podróż wybieraliśmy się trzema rodzinami (nazwę nas umownie Grześki, Pawły i Piotrki) w tym szóstka dzieciaczków od 2 do 11 lat. Połowa z tych dzieci cierpi na chorobę lokomocyjną, więc byliśmy uzbrojeni w plasterki i tabletki a także radyjka CB na wypadek nagłej potrzeby postoju i temu podobne... Plasterki sprawdziły się rewelacyjnie, bez najmniejszych problemów przejechaliśmy ponad 3000km i bez konieczności szpikowania dzieci tabletkami co godzina. Radio też było strzałem w 10, najbardziej się przydało do zwykłej rozmowy miedzy nami ale były też momenty typu suszarka w Czechach czy radar koło Katowic. W przeddzień wyjazdu okazało się że brzdąc Piotrków ma anginę, po konsultacji z lekarzem jechał na wczasy wyposażony w butelkę antybiotyku, natomiast pociecha Pawłów jechała z bolącymi ząbkami a w walizce znalazły się jakieś specjalne kuleczki na bolące ząbeczki. Wszyscy wyruszaliśmy w drogę z przekonaniem, że będzie trzeba wcześniej wracać, albo że cały nasz urlop będzie niewypałem. Ale zaryzykowaliśmy i ruszyliśmy w drogę w nocy z 10 na 11 lipca o godz. 3 i to było bardzo dobre posuniecie, ponieważ do granicy w Cieszynie dojechaliśmy około 7 rano, czyli zanim nasze drogi zaczęły się korkować. Przed granicą na stacji benzynowej zakupiliśmy winiety- 10 dniową na Austrię i miesięczną na Czechy, cen niestety nie pamiętam dokładnie, więc nie piszę, żeby nikogo nie wprowadzać w błąd.
Od Granicy kierowaliśmy się na Brno a potem Wiedeń i Graz, droga nawet dobra ale niestety trafiliśmy na jakieś remonty lub trasy w budowie. W Austrii mieliśmy kilka postoi dłuższych np. na obiad zatrzymaliśmy się w restauracji tuż przy trasie i będziemy ją wspominać przez długi czas, a to ze względu na ceny, danie typu ziemniaczki smażone i kiełbaską i jajko sadzone 18 euro, lub spaghetti 17 a o tego szklanka coli 3 euro (właśnie tej coli nie mogli przeżyć co poniektórzy, nie będę mówić po imieniu, wy wiecie o kogo chodzi ). Do Słowenii dojechaliśmy wieczorkiem, tam załapaliśmy się na zlot samochodów tuningowanych, świetne bryki, ekstra sprzęt, warto było pochodzić i pooglądać. Przez Słowenię ze względu na cenę winiety jechaliśmy mniejszymi drogami, czyli z Mureck kierowaliśmy się do Lenart a potem na Ptuj. Na granicy byliśmy około godz.23 a przy bramce w Zagrzebiu około 24. My zapłaciliśmy za ten kawałek 42 kuny, ale Pawły płacili kartą i twierdzili, że musieli wybulić 62 kuny, nie wiem jak tam było, ponieważ nie widziałam żadnego kwitka (jeśli wiecie coś o tym to proszę o info). Ruszyliśmy dalej ale po 2 godz. się okazało, że potrzebujemy snu, więc zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu i uderzyliśmy w kimę tak jak nasze dzieciaczki, które spały od kilku godzin. Naszą podróż wznowiliśmy około 4 nad ranem. Bardzo szybko dojechaliśmy do kolejnej bramki przy zjeździe na Trogir, tam wszyscy bojąc się wyższych cen, płacili gotówką 146 kun. Nasza pierwsza podróż była dość długa i męcząca ale warto było, przekonaliśmy się o tym, gdy dojechaliśmy na wyspę i do naszego domu.
To tyle na razie, następnym razem postaram się opisać pobyt.