28.09.2019, sobota, dzień 4 c.d., wieczór w MolivosWypluskani jesteśmy, witamina D skumulowana w organizmie, a brzuch napełniony, więc można realizować wcześniejsze plany. Oczywiście wieczoru nie będziemy spędzać w apartamencie ani nad basenem, zwłaszcza, że mamy dziś jeszcze samochód i ten fakt trzeba wykorzystać
To kierunek północ…. Przejeżdżamy przez uśpione Anaxos, potem drogą nadmorską, która poprowadzona jest na brzegu dość wysokiego klifu. Widoki dość rozległe na turecki brzeg, ale niestety nie ma pobocza, ani zatoczek na postój, więc jedziemy przed siebie i po kilku minutach jazdy (ledwie 9 km) mijamy rogatki Molivos.
a z każdym przejechanym metrem zamek jest coraz bliżej.
Pan M. jeszcze w domu wytypował 3 miejsca parkingowe:
na rozwidleniu dróg (na skręcie w kierunku zamku),
pod zamkiem oraz przy głównej ulicy. Decydujemy się na ten ostatni:
przy ulicy pod murami wzgórza. Parking jest w utworzonych zatoczkach, w pełni legalny i oczywiście darmowy. Są tu budy i kramy z pamiątkami, jak na Krupówkach. Ale my najpierw decydujemy się na wejście na wzgórze, bo zamek wg zapewnień oficjalnej strony jest otwarty do godz. 18. Musimy się ciut cofnąć w dół drogi i już widać drogę pod górę między domami. Wspinamy się raz po drodze, raz po schodkach, raz ścieżkami.
Strzałek jakoś nie widać, trzeba iść na azymut: do góry i lekko na południe. Idziemy, idziemy. Widoków specjalnych nie ma, bo jesteśmy między kamiennymi domami.
Klimacik jest,
ale nie ma czasu, trzeba zdążyć na twierdzę…. Po jakiś 10 minutach jesteśmy pod twierdzą….
Ja lecę dalej, pod wejście i na wrotach jest informacja:
Ale jestem wkurzona
…. Syn pyta czego oczekiwałam, skoro google mówi, że otwarte było do 16
…. No ale
oficjalna strona informowała inaczej…. Fakt faktem jest zamknięte
…. Płaczu wielkiego nie ma (ale i tak jestem zła) bo jak wyczytałam w relacjach w samej twierdzy nic nie ma wartego uwagi, jedynie widok… Nie pozostaje nam nic innego jak obejście twierdzy dookoła.
Twierdza jest uznawana za jedną z najbardziej imponujących w Grecji, a także drugim co do wielkości zamkiem na Lesbos (pow. 2,9ha). W starożytności na wzgórzu znajdował się akropol. Potem miejsce zajęło Biznacjum, a pozostałością po nich są ruiny zbiornika na wodę na dziedzińcu. Zamek zbudowany w XII lub XIII w. (różnie strony podają) w celu ochronnych rzecz jasna przed Turkami. Zamek w XIV-wieczny zamek został odnowiony przez genueńską rodzinę Gatteluskich.
Dostęp do zamku prowadzi przez trzy kolejne bramy.
Zewnętrzna część pochodzi z okresu osmańskiego (inskrypcja i ostrołukowy łuk).
W niewielkiej odległości mamy drugie wejście ze sklepionym przejściem
(tam, gdzie tabliczka z godzinami otwarcia) z poprzecznymi żebrami prowadzącym na teren wewnętrzny, który chroniony jest murami. Do trzeciej bramy, z wiadomych względów, nie dało się dotrzeć…. Ciekawe wyglądają wrota w drugiej bramie, ale jak się okazuje nie mam ich zdjęcia
….
Wokół twierdzy wiedzie wygodna ścieżka, przy której ulokowano kilka ławek… Widoki są w niektórych miejscach zasłonięte przez drzewa, więc z samej twierdzy było by na pewno lepiej widać. Ale jak to mówią,
jak się nie ma co się lubi….. Najpierw widoki sprzed bramy…
… a potem wygodną ścieżką okrążamy twierdzę....
Widok na zatokę oraz na tureckie wybrzeże...
Sam spacer wiele czasu nie zajmuje, zwłaszcza, że słońce zaczyna się chować za horyzont…..
Pora opuścić twierdzę
Grecka flaga oczywiście musi być
…idziemy z powrotem ku labiryntowi uliczek, tym razem kierując się w przeciwną stronę. I tym razem kierujemy się na azymut. Spacer jest bardzo przyjemny choć czuć już, że dzień się skończył.
Wchodzimy w wąskie uliczki...
... i znajdujemy się w miejscu, które zamierzałam poszukiwać, czyli na słynnej ulicy z baldachimem z glicynii.Dla przypomnienia, ta uliczka w odpowiednim okresie prezentuje się tak:
O tej porze dnia, a przede wszystkim roku, uliczka wygląda całkiem inaczej. Ciężko zrobić mi zdjęcie pustej uliczki, bo co raz ktoś wychodzi zza zakrętu, no i babcia uparcie chce się znaleźć w moim kadrze, ale udaje się
(siedzi na konarem drzewa)….
Schodzimy dalej w dół w kierunku morza. Na końcu przedłużenia drogi, przy której zaparkowaliśmy jest niewielki porcik, a dookoła niego pootwierane knajpki.
Myślimy, aby tu przysiąść, ale… jak jest miejsce z fajnym widokiem to jest to typowa restauracja z białymi obrusami i stosem kieliszków i sztućców (pewno wiecie o co mi chodzi), jak jest coś tawernowatego to nie ma miejsca lub pod nosem śmigają samochody i pierdzące skuterki…. No nie….. Lodziarni też porządnej nie ma, aby nad czymś słodkim się pochylić…. Nie zostaje nic innego jak pospacerować….
Chcę kupić jeszcze jakiś magnesik, ale tu budek z pamiątkami nie ma, a jak jakaś jest to towar przebrany prawie do zera
…. Sezon się kończy….. Wracamy do samochodu, brukowaną uliczką pod górę….. Poniżej zaparkowanego samochodu jest jeszcze kilka kramów z wakacyjnymi pierdółkami, ale i tam nic ciekawego nie znajduję…. No nic, wracamy…..
Postanawiamy jeszcze zajrzeć na upatrzoną plażę, aby ocenić jej jakość…
Delfinia beach. Jak się okazuje nie ma do niej bezpośredniego dojazdu. Wygląda na to że jedyne dojście jest przez Resort Delfina, do którego jest zjazd z głównej drogi, a wjazdu bronią szlabany, które są teraz otwarte, więc wjeżdżamy. Kierujemy się w dół ku morzu i jakie nasze zdziwienie jak okazuje się, że plaża od resortu oddzielona jest siatką-ogrodzeniem. No chyba plaży nie obejrzymy z bliska, bo żadnej furtki tu nie widać, a jest już mocno ciemno, cóż krótki dzień…. A dodatkowo na dróżkach pojawiają się jacyś ludzie, więc nawrotka i opuszczamy teren resortu
(jest tu hotel i szeregowa zabudowa domków, a cały teren podzielony jest na oznaczone sektory….) Kilka chwil jazdy i już Petra, a jako że godzina młoda to parkujemy przy jednej z uliczek i zaczynamy spacer…..