25.09.2019, środa, Anaxos – pierwsze zapoznaniePo szybkim rozpakowaniu się,
(no dużo miejsca na przechowywanie nie ma, więc szybko poszło) i konsumpcji tego, co mamy z drogi udajemy się na rozeznanie okolicy. Idziemy oczywiście w kierunku plaży: droga wewnętrzna osiedlowa asfaltowa na jedno auto, więc idzie się przyjemnie, auta żadnego nie spotykamy, ludzi też nie spotykamy…. Towarzyszy nam cisza, dojrzewające na drzewach granaty i palmy. Do drodze mijamy 2 czy 3 hoteliki, które Rainbow także miał w ofercie… Mijamy też kilka hotelików z reklamą Tomasa Cooka – teraz całkowicie pustych, choć wyglądają, jakby od kilku tygodni były zamknięte…. Po drodze jest sklepik, knajpka (pusta, i każdorazowo bez gości i nawet bez obsługi), kolejny sklepik już ze wszystkim także z typowymi plażowymi akcesoriami i pamiątkami, a na końcu drogi jest restauracja – obsługa jest, gości jakoś nie stwierdziłam… Widać, że to już schyłek sezonu… Cisza i mega spokój czuć z każdym krokiem… Przechodzimy przez mostek nad kanałem burzowym (czy jak go tam nazwać) i już jesteśmy na plaży. Cały spokojny spacer zajął nam 5 minut….
A plaża? Ciemna. Drobny kamyk jest wręcz ciemnoszary, a nawet czarny
(nie ma się co dziwić plaże są powulkaniczne). Cała plaża w Anaxos to długa zatoka o kształcie łuku, (zdjęć z tego dnia nie mam), a my jesteśmy na jej południowym końcu: tu są ostatnie 3 bary i pojedynce leżaki, a dalej już całkowite pustki, skały i klif, idealne miejsce dla nas
W drugą stronę ciągną się leżaki, ale nie na maxa zastawiając plażę. Nad plażą jest lokalna droga (chodnik też oraz tamaryszki i palmy), knajpki, kolejne hoteliki i hotele – wszystko w niskiej zabudowie, max 2 piętra. Na google street niestety widok jest średni, bo z grudnia, w rzeczywistości wygląda to dużo ładniej… Przy okazji: wpisując w mapach google „Anaxos”, z automatu przestawia się na miejscowość
Skoutaros, co jest ewidentną pomyłką, no i nie jest to miejscowość na samym morzem, a Anaxos jest nad samym morzem…. Anaxos to wg mnie typowa wioska wakacyjna, która w październiku zamiera…. W sezonie podejrzewam, że jest dobrym miejscem na spokojne wakacje, z knajpkami, miejscem na spacery, ale bez huku typowego dla kurortu…
Co do samego morza: oczywiście dno to czarne kamyki, więc nie ma co liczyć na lazury – będąc tego świadoma, nie czuję żadnego rozczarowania. Woda jest super przejrzysta, czysta, widać niewielkie rybki, a temperatura…no cóż nie jest to 30 stopni
, myślę, że morze ma temperaturę ok. 23. Chwilę siedzimy, patrzymy na tureckie wybrzeże, ale trzeba się zbierać... wracamy do apartamentu...
Po drodze,w tym pierwszym sklepiku robimy zakupy, sprzedawca pyta się skąd jesteśmy i jak słyszy
Poland to przechodzi na polski – choć to za dużo powiedziane. Antonio uczy się polskiego, więc podstawowe zwroty zna, i tak też w naszym języku się porozumiewamy, a w razie czego używając prostego angielskiego. Kupujemy co trzeba: wodę do picia, sok, 0,5l oliwy z Lesbos
(nie tak super jak ta z Krety i jednak jest rzadsza), fetę, Mytosa, coś słodkiego, coś na kolację i śniadanie, lokalne czerwone półsłodkie wino (pyszne, idealne, oczywiście wcześniej je próbując) – płacimy 17 eur – jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni, bo obstawialiśmy sporo większy rachunek, biorąc pod uwagę, że to malutki sklepik i jednak sporo kupiliśmy. Antoni ma z rana także świeży chleb, więc jak chcemy to może nam zostawić (obawiając się, że nie będzie co kupić popołudniu, jeden chleb ze sobą zabrałam na wszelki wypadek, podobnie jak salami do chleba, ale jak widać nie było to konieczne, ale oczywiście zostało wykorzystane).
W apartamencie chwila odpoczynku i trzeba udać się na wieczorny spacer.... w przeciwnym kierunku....