Odcinek 15 – 2020-09-25 nieprzednia pogoda ale przednie zadki
Ten dzień powitał nas deszczem. Zaciągnięte zasłony tarasu nie ukrywały też, że jest chłodniej. Zapowiedzi pogodowe niestety sprawdzały się. Dywagowaliśmy od rana co dalej. Przed 9-tą nadal wyglądało to tak.
Przy kolejnej kawie podjęliśmy decyzję. Napisałem do właściciela zabukowanego pokoju w Varazdinie, czy nie dałoby się przenieść rezerwacji o jeden dzień wcześniej. Wymyślony naprędce alternatywny plan zakładał przejazd niepłatnymi drogami w Chorwacji, nocleg z ewentualnym zwiedzeniem pod parasolem Varazdinu i powrót o dzień wcześniej od planowanego do domu. Niestety. Nie było takiej opcji. Czekaliśmy co przyniesie dzień licząc się z tym, że wyjedziemy dzień wcześniej i pojedziemy na raz… Drugie śniadanie. Tak zwane przed-pakowanie rzeczy, których nie użyjemy już na pewno. Trzecia kawa. Bezsilność. Cóż… Plecaki plażowe w aucie, zrobiliśmy po termosie kawy każdemu i ruszyliśmy bez celu – może się poprawi pogoda, może spacer po Supetarze. Może kupimy bilety…
Dojeżdżaliśmy do Supetaru, gdy poprawiła się pogoda… Postawiliśmy pojechać na nasze miejsce za Sutivanem. Na przemian świeciło słońce i pojawiały się chmury.
13.28 (za osią czasu na myactivity) stanęliśmy na parkingu za Livką, tam gdzie zwykle, tak gdzie da się bezproblemowo parkować. Szefowa eskapady sprawdziła wodę.
Mokra – super. Nie najgorzej z jej ciepłotą. Ok. To plecaki, maty i na plażę. Choćby na ostatnią kąpiel.
Przy domku obok plaży obywatel Austrii, który tego domku, a raczej barakowozu przerobionego na domek jest właścicielem, klęcząc naprawiał dach na solidnej wiacie, którą sobie do barakowozu dorobił. Co ja piszę, klęczał. On tam fikał, bowiem blacha już musiała się nagrzać, a jako rasowy naturysta kicał tam nago. Jego duży wielki zadek odbijał słońce. Jest dobrze, ale nie beznadziejnie pomyślałem. Opodal stał skuter na chorwackich blachach. Na skałkach siedział na oko 40 letni facet, okularnik i wpatrywał się, hm… W zadek… No nie inaczej.
Doszliśmy do naszej plaży, plaży Borak – pusto.
To nie było rewelacyjne plażowanie ale mimo chmur było ciepło. Naprawdę ciepło. Temperatura doszła do 27 stopni!
Tylko się dobrze rozłożyliśmy, tylko wszedłem do wody, a już podjechał oglądacz zadków. Plaża 100 m a ten poszukiwacz nie wiadomo czego położył się 5 metrów obok. Zrozumiałem to w ten sposób, po zdjęciu okularów z daleka to nawet kształtu zadka nie widać. No cóż. Chcesz to masz. M. do wody, a ja zległem nad książką – a jakże – zadem do okularnika.
Chyba jednak nie mój go interesował, bo wnet wypłynął na suchego przestwór oceanu, a te fale co to ich brakowało znosiły go ewidentnie w stronę Marioli. Rozejrzałem się za jakimś drągiem widząc błagalne spojrzenia żony ale wtedy na plażę najechała rowerami szóstka Czechów. Statecznych i wiekowych. Ich dwóch, i pań cztery. Gdy okularnik dostrzegł te rozbierające się syreny – fala zaczęła go nieść w stronę Czeszek, zwłaszcza tych, które błyskawicznie zdjęły ubrania i zanurzyły się popływać. A pływały dobrze. O wiele lepiej od wykonującego dziwne ruchy okularnika. Właściwie olały go i popłynęły śmiejąc się daleko w morze. Pozostała trójka siedziała rozmawiając. Wszystko się uspokoiło. Okularnik też. Popływaliśmy i my ze dwa razy. Nieprzygotowani jednak na plażowanie nie mając jedzenia po 2 godzinach poczuliśmy się głodni. Czeszki dopłynęły do plaży. Dwie z trzech w groteskowy sposób (nie miały żadnych butów) wywaliły się podczas wychodzenie. Gromki ich śmiech zaraził nas wszystkich. Czesi ruszyli z Boraku ku Uvali Deralo, a zawiedziony okularnik odjechał ku Sutivanowi. Takoż i my się ogarnęliśmy i na odejściu udało mi się w końcu złapać lazur tej plaży.
Trochę spalania kalorii przed posiłkiem - ale o spacerze po Sutivanie niech opowiedzą zdjęcia.
Na obiad wstąpiliśmy do ulubionej w 2018 roku Palmy. Niestety nowy właściciel i już pljeskavica na wielokrotnie używanym oleju niestety jedyne co z tego miejsca mogę teraz polecić to widok
Nawet kot, który najpierw się łasił, a gdy dostał kawałeczek mięsa ciachnął mnie do krwi w palec… No to chyba dużo mówi o mięsie, bo tego drugiego kawałka nawet nie podniósł, no chyba, że to moja krew ma jakieś właściwości odstraszające.
Zastanawialiśmy się, czy kupić bilety na prom na rano i wracać dzień wcześniej, czy może jednak kolejny dzień też będzie tak wyglądał, że deszcz deszczem, ale da się miło spędzić dzień.
I jak powiedziała Mariola, albo podejmiemy decyzję w lewo, albo w prawo
Podczas drogi do Supetaru cieszyliśmy oczy widokami stając przy uprawach oliwek aby zrobić zdjęcia
Potem przed Supetarem
No i z okrzykami Marioli „złaź ciołku z tej drogi” wreszcie zrobiłem „Izo-podobne” foty w samym mieście.
A okrzyki były donośne, bo nie podobały mi się komórką zrobione, wróciłem po aparat i jeszcze dwa pstryknąłem. I te dwa mi się podobają. Po raz pierwszy naprawdę podobają.
Na wypadek gdyby… Zapodaliśmy sobie pożegnalny spacer po miasteczku – gdzie wiatr ponownie, jak przy oliwkach igrał z fryzurami.
Do widzenia Supetarze. Kupiliśmy pieczywo na kanapki i pojechaliśmy do apartamentu. Spakowaliśmy się prawie całkowicie. Zrobiliśmy żarcie na trasę a wieczorem szczerze mówiąc ze łzami w oczach piliśmy wino na tarasie. Zapadła decyzja. Jeśli koło 3.30 będzie ładne niebo zostajemy. Jak będzie lać jedziemy.
Wstałem o… 2.30 Wyszedłem na taras. Spojrzałem w niebo nad morzem. Jakieś gwiazdy dostrzegłem. Nie chciało mi się spać. Zrobiłem kawę… Hm!? Usłyszałem deszcz…