Pod tym tytułem chciałbym zaprosić cromaniaków do opisania swoich przygód i doświadczeń na słynnej 86-tce. Od zjazdu z M1 przez Csorna do Redics lub Gorican.
Chyba sami Węgrzy nie wiedzą jakie ta droga ma znaczenie w podróżach Polaków nad "Jadran". Ogólnie powiem tak: jadąc do Chorwacji "86-tką" byłem zachwycony. Co prawda czasem trzeba było zwolnić, wlec się (niedługo, bo ruch mały) za jakimś miejscowym "ogórkiem" ale było świetnie. Wracając autostradami przez Austrię i Czechy myślałem, że zdechnę z nudów. Co z tego, że na szafie non stop 160KM/h. Żadna przyjemność. I w sumie po co spieszyć się z powrotem do roboty?
Wracając do "86-tki" ... po wyjeździe z Warszawy około 19.00 dotarliśmy do Szombathely. Tam zatrzymaliśmy się w fajnym hotelu na nocleg ze śniadankiem W dwie rodzinki, strzeżony parking, pokoje na kartę. No, nie za tanio, ale super. Zanim udaliśmy się na nocleg poszliśmy na kolację do knajpy dwie ulice dalej. Dlaczego nie w hotelu? Ponieważ chcieliśmy zobaczyć węgierskie Węgry. (a w hotelach wszędzie podobnie) Knajpa do której poszliśmy, czysty miejscowy folklor w bardzo dobrym stylu. Ślicznie. Uwaga, podchodzi kelner! Przeglądamy menu a tam wszystko w języku bratanków. Jak wiadomo język "bratanków" nie jest (jakby to powiedzieć) dostatecznie zrozumiały ani w mowie ani w piśmie. Tudzież niewiele się namyślając prosimy na powrót kelnera. Ale on ani englisz ani dojcz jazyk. My z kolei nie hungarian. Chcemy coś zjeść a tu nie ma jak. I co tu zrobić? Wtedy gość wpada na doskonały pomysł. My pokazujemy palcem w menu pozycję a on robi zależnie na co pokazujemy: muuuu (cielęcina), łiiii, łiii (wieprzowina) ko-ko-ko (znaczy się kurczak, gość miał niesamowite zdolności artykulacyjne!). No i git. Wszyscy szczęśliwi. Nasze dzieciaki wniebowzięte. Coś mnie jednak piknęło i pokazałem na pozycję, która z nazwy wydawała mi się apetyczna. Kelner podrapał się po głowie i powiedział ni mniej ni więcej: ro - ro. Spojrzeliśmy po sobie. Co za zwierzę jadalne robi ro-ro ? Znajomy podpowiada: może to indyk? Ale u nas indyk robi: gulgulgul. No ale może u nich ro-ro? W końcu kelner jakby na uspokojenie naszych wątpliwości zgina rękę i imitacją tzw. ciosu karate w swoją szyję pokazuje nam, że nie ma się czego bać. Wszak Polak-Węgier dwa bratanki! Widać nasi już tu byli! Poprzynosił dania. Napiliśmy się i najedliśmy do syta. Powiem wam, że ro-ro nadziewane miejscowym sosem smakowało świetnie. Już wkrótce znowu lecę 86-tką! Nad Jadran!