O K O J A D R A N U.
22.08.2013 Za dwadzieścia lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj. Śnij. Odkrywaj.MARK TWAINGdy po nocnym rozprostowaniu kości, pierwszym widokiem, który ma się przed oczyma, jest mniej więcej coś takiego:
Widok z „naszego” tarasu...nie ma innej opcji, jak na nowo zakochiwać się w barwach Jadranu. Jako, że należymy do stworzeń sentymentalnych jako pierwszy cel obieramy
Jagodną, w której zatrzymaliśmy się trzy lata temu. Udajemy się na plażę przy
Camp Lili. Wybieramy tę mniejszą (nieoficjalną), z zejściem/wejściem „nie dla pań w obcasach”, choć i takie już tam widziałam
Jest dość wcześnie (ok. 9.00), plaża jest jeszcze zacieniona, lecz zależało nam… by choć przez chwilę mieć ją tylko dla siebie. Pamiętamy, że po godzinie 10/11 zaczyna robić się już tłoczno – a co nietrudno, bo plaża jest naprawdę niewielka.
Autorka niniejszej relacji. Jeszcze niedopieczona. W dalszej części bladość nie powinna razić już po oczach;)Widok na "dużą plażę"Dla zwolenników skałek też się coś znajdzie:Zdjęcie z 2010 r. Kiedy nadchodzi TEN moment, gdy twój ręcznik zaczyna zlewać się z częścią ręcznika plażowicza obok, a zachcianka wejścia do wody sprawia, że lawirujesz między plażingującymi się stworzeniami, niczym w labiryncie – czas się ulotnić. Jako, że trzy lata temu nie zobaczyliśmy hvarskiego MUST SEE – Dubovicy – postanawiamy się tam udać.
Wybieramy
szutrową starą drogę do Hvaru. Nie jest to trudna trasa. Auta z niskim zawieszeniem też powinny sobie poradzić – jest tylko kilka newralgicznych punktów. Jedyną uciążliwością są kamyki odbijające się o karoserię no i ewentualne mijanki. Jednak frajda w skali 1-10 = 11
. Krajobrazy… niezapomniane. My tak polubiliśmy tę trasę, że dość często zdradzaliśmy nową drogę na jej rzecz.
Jadąc w kierunku Dubovicy, naszym oczom ukazuje się przepiękna
Uvala Lučišća:
I jak myślicie? Pojechaliśmy dalej?
Takim zatoczkom się nie odmawia
Skuszeni kolorami wody schodzimy w dół. Zejście do łatwych nie należy (chyba, że jest jeszcze jakieś inne, o którym nie wiem). Schodziliśmy ok. 10 minut (z przerwami na cięcie rozmarynu – jest go tam całkiem sporo). Utrudnieniem są krzaki, kłujące chwasty i sporo pszczół. Niemniej okoliczności przyrody są cudne.
Gdy docieramy na dół, z przykrością stwierdzam, że plaża jest po prostu… pełna. Z góry tak, to nie wyglądało… O czym ja w sumie marzę?
Prawie południe, a ja tu o pustej plaży…
Zanurzamy się więc w wodzie, by nacieszyć się kryształowym Jadranem.
Nawet do aparatu nie jest mi spieszno – jakoś te kolorowe parasolki, butelki piwa, ogólny bałagan, nie współgrają mi z tą idylliczną zatoczką. Postanawiamy więc, że wrócimy tu kiedyś.
Zmęczeni słońcem, wspinamy się na górę w kierunku auta – czy ja mówiłam, że zejście do łatwych nie należy? Wyobraźcie sobie wspinaczkę w pełnym słońcu z gadżetami plażowymi
Wracamy do
Sv. Nedjelji delektować się kupionymi rano przez małżonka w piekarni (znajduje się nieopodal mariny) pysznościami.
Maślane bułeczki (mlijeka kiflica), którymi zajadaliśmy się przez cały pobyt (z nadzieniem jabłkowym, czekoladowym, wiśniowym - pyszotka!) oraz figi i winogrona, które dostawaliśmy od przemiłych Gospodarzy.... a w następnej części magiczna wieczorno-nocna Jelsa.