Z DROGĄ… NIE PO DRODZE. Podziwiam zawsze skrupulatność Croforumowiczek/ów co do relacji z trasy – co, gdzie, o której, jaka temperatura, wilgotność powietrza itp. W mojej relacji niestety się to nie znajdzie – nie dlatego, że jestem ignorantem, lecz zapewne dlatego, że należę do osób… roztrzepanych. Chodzących z głową w chmurach. A dołączając do tego śpiącego na kolanach przez niemal całą podróż czworonoga, niemożliwością wręcz stało się dokładne dokumentowanie przebiegu trasy (tak, tak… średnie wytłumaczenie, lecz cóż począć – wynagrodzone zostanie zdjęciami w dalszej części relacji).
Tak więc miłe Czytelniczki, mili Czytelnicy, garść faktów:Wyruszyliśmy z Polski
20.08.2013 r. o godz. 4.30. O godzinie 14.30 byliśmy już w Czechach, a godzina 19 pozwoliła nam się cieszyć upragnionym śmieciowym, lecz jakże smacznym jedzonkiem w MCD nieopodal Wiednia. W sumie, jeżeli być szczerym i trzymać się faktów, to wcale takie smaczne ono nie było – frytki jakieś takie papierowe? Ale… Jak się nie ma co się lubi, to się lubi to, co ma;)
Noclegów w trasie nie planowaliśmy – wychodzimy z założenia, że kiedy chce się spać po prostu zjeżdżamy na autostradowe parkingi, zasłaniamy okna w aucie i… śpimy. Ot, taki koczowniczy tryb życia.
Granicę chorwacką przekraczamy o godzinie
3.40 (21.08.2013 r.) i śmigamy dalej w kierunku Splitu na prom do Stari Grad. I to jest ten moment, gdy muszę napisać, że to był nasz najgorszy wybór. Nie, nie! Nie prom! Lecz wybór Splitu, zamiast Drvenika…
W Splicie zjawiamy się ok. godziny 13.00. Do promu niby tylko godzina… Lecz słońce parzy nieubłagalnie, zero cienia, ogrom nagrzanych samochodów, a my zmęczeni splickimi korkami. My, to jeszcze nie problem. Ale
czworonóg, który doskonale znosi długie podróże, uwielbia jazdę samochodem, nie daje już rady „na patelni w porcie”. Naszym zbawieniem okazał się postój taksówek nieopodal portu, gdzie na krawężniku obok taksówkarzy, odnalazłyśmy trochę cienia i spokoju.
Garść widoków na Split.O godzinie 14.00 odpływamy w kierunku Hvaru. Podróż dłuży się, choć to tylko 1,5 godziny… Zmęczenie daje się we znaki.
Na promie.Luśka.O
16.30 dobijamy do portu i znanymi nam już drogami pędzimy w kierunku
Jagodnej – gdzie planujemy się zatrzymać. Na
Camp Lili byliśmy w 2010 r., mniej więcej w tym samym okresie – co prawda z miejscami namiotowymi nie było lekko (choć udało nam się zdobyć cudne miejsce przy samym klifie – po prostu ktoś akurat wyjeżdżał), ale były wolne apartmany. Jakież jest więc nasze zdziwienie, gdy przemiła Właścicielka informuje nas, że… NIE MA WOLNYCH MIEJSC. No tak… Po coś przecież dokonuje się rezerwacji…
Widząc jednak moją rozpacz, mówi, że mnie pamięta i ma dla mnie coś szczególnego. Mam chwilę poczekać.
Dzwoni. A po chwili odsyła nas do swojej znajomej do
Sv. Nedilji – i tym samym wynajmujemy pół domu (!) z ogromnym tarasem w górnej części miasteczka. Nasza radość nie zna granic.
Prawie nocne przywitanie z Jadranem.W następnej części zapraszam na właściwą już relację, w której znajdzie się spora ilość zdjęć