Czwartek 28.01.2010 rano budze się wcześnie i z zadowoleniem chwilowym jak się zaraz okażę widzę, że Radeka nie ma w łóżku.
Czyżby śpioch chciał mi niespodziankę zrobić i zwlekł się z łóżka wcześniej niż ja? Zaglądam do łazienki i już wszystko jasne
Miś siedzi na kibelku z miną męczennika.
Okazało się że pół nocy spędził nie odrywając pupy od toalety
Gdybyśmy byli w Egipcie to powiedziałabym, że dopadła go "zemsta faraona", ale jesteśmy na Dominikanie, a tu to ewentualnie faraona to chyba tylko mrówki mogły przywędrować. Tak więc nic innego jak poprostu sensacje żołądkowe go dopadły.
Faszeruje go tabletkami i czekamy aż zaczną działać, bo jak na razie o wyjściu na śniadanie możemy zapomnieć. Odległość 100 metrowa toalety od restauracji może okazać się nie do pokonania w jego przypadku.
Na szczęście po godzince zieleń jego twarzy zaczęła przybierać innych barw i udajemy się na śniadanie. Tego dnia śniadanko Radka było wyjątkowo skromne.
Oprócz jego rewolucji oboje po wczorajszej jeździe na skuterze buzię, w szczególności nosy, ramiona mamy spieczone. Smarujemy się dzisiaj ile wlezie najwyższymi filtrami jakimi mamy i ruszamy naszym skuterkiem w przeciwnym niż poprzedniego dnia kierunku czyli zachód na podbój Puerto Plata oddalonego od Sosua około 20km.
Początki Puerto Plata sięgają 1502 roku.To największe miasto północnego wybrzeża z urokliwymi wiktoriańskimi domami,muzeum bursztynu, fabryką cygar, z najstarszą bydowlą cytadelą Fortaleza de San Filipe, Catedrą San Filipe odresaurowaną w 2007 roku, rozlewnią rumu "Brugal" i najwiekszą atrakcją turystyczną miasta kolejka linową na Pico Isabel de Torres.
W 1493 przybył tu Krzysztof Kolumb i nazwał miasto Srebrnym Portem, zasadził przywiezione ze sobą sadzonki trzciny cukrowej, które teraz rosną dookoła miasta i są najważniejszą gałęzią gospodarki kraju.
Wjeżdżając do miasta w pierwszej chwili poraża nas panujący tu ruch, to był pierwszy znak, że jesteśmy w dużym mieście. Chwilę potrzebujemy aby sie oswoić. Trzeba być wyjątkowo czujnym.
Z każdej strony wyjeżdżają motory i wszelkiego rodzaju ich maści pojazdy, samochody im większy tym bardziej bezpardonowo torują sobie drogę. Ilość skuterów jest oszałamiająca, czuję się jak bym wpadła w gniazdo szerszeni.
Klepie co rusz Radka w ramie krzycząc mu do ucha aby uważał co doprowadza go oczywiście do szewskiej pasji
Po groźbach, że mnie zaraz zrzuci
z motoru i zostawi na pastwę losu nic innego mi nie pozostaje jak poddać się temu "urokowi" drogowemu.
Pierwszym naszym celem jest góra Pico Isabel de Torres 799m n.p.m. Wjechać można na nia wagonikiem kolejki linowej zwanej Teleferico.
Mimo mapy i wydrukowanej przeze mnie mapki miasta niezauważamy zjazdu i po nawróceniu pytamy sie stojących przy ulicy motocyklowych taksówkarzy o drogę.
W tym zgiełku coś chyba źle się dogadujemy, ale jedziemy we skazanym przez nich kierunku. Droga robi sie coraz gorsza, widoki mijanych domostw utwierdzają nas, że przejeżdżamy przez slamsy.
Przydrożny bar, nie skorzystaliśmy
Nic to jedziemy dalej. W koncy widzimy jakiś znak z nazwą góry. Myślimy sobie ok. to chyba dobra trasa. Kończą się zabudowania, a nasz skuter musi pokonywać coraz wyższy pułap. Jedziemy, jedziemy i zaczęły sie cudne widoczki .
mijamy szkołę
te ładniejsze domki
Coraz wyżej i wyżej, motor powoli daje nam znać, ze tak dłużej nie pociągnie. Proponuję, że może zejdę. No bo jak by nie było "Baba z wozu koniom lżej"
Radek miło mnie pociesza, że przy "koniach" tego pojazdu za wiele to nie pomoże. Stwierdzamy, że nie ma co pchać sie dalej, że to chyba jednak nie ta droga i zawracamy.
Dojeżdżamy do głównej drogi. Po chwili widzimy wielki bilbord z kierującą strzałką. Poprostu sieroty, żeby przegapić coś takiego. Dosłownie moment i jesteśmy pod kolejką. Na parkingu podchodzi do nas jakiś gość ( są to niezrzeszeni przewodnicy oferujący całkiem zbędną pomoc) i proponuje nam, że może pokazać nam drogę (odpłatnie oczywiście) którą możemy sobie wjechać na górę skuterem. Patrzymy na siebie i wybuchamy śmiechem, bo oczywiście tą drogą okazuje się nasza pierwsza próba dotarcia na górę. Nie, nie rezygnujemy z tej "okazji" i udajemy się po bilety.