Relacja jest zapisem naszej zeszłorocznej wyprawy. Zaczęłam ją pisać niedługo po powrocie ale przerwałam z braku czasu, dopiero teraz mogłam do niej wrócić. Trochę czasu już minęło, niektóre szczegóły się zatarły niemniej jednak coś tam jeszcze pamiętam. Mam nadzieję, że będzie ciekawie.
W 2022 r. COVID nieco odpuścił i wreszcie po dwóch latach tułania się po Europie można było wybrać się nieco dalej.
Plany były przeróżne – Turcja, Uzbekistan ostatecznie padło na Malezję a konkretnie malezyjską część Borneo. Wybór był podyktowany głównie tym, że podróżujemy z potomstwem a to nie specjalnie jest zainteresowane zwiedzaniem kolejnych kościołów, katedr, muzeów itp. Wiadomo – trochę zniosą ale nie za dużo ;-) . Dlatego wyspa, która jest jednym z najbogatszych ekosystemów na świecie, gdzie w naturalnym środowisku można zobaczyć takie cuda jak nosacze (czyli znane wszystkim z memów januszki), orangutany, słonie malajskie czy krokodyle wydała nam się idealnym miejscem i się nie pomyliliśmy.
Zdecydowaliśmy się na bilet typu multi-city – czyli lecimy do jednego miasta, a wracamy z innego. U nas padło na trasę Warszawa-Doha-Singapur, powrót do Europy był z Kuala Lumpur (też przez Doha). Wewnętrzne trasy robiliśmy lokalnym low costem Air Asia.
Pierwszy odcinek Warszawa-Doha-Singaupr przebiegł dość gładko. 3-godzinna przesiadka w środku nocy w Doha trochę dała nam się we znaki ale jakoś daliśmy radę – lot do Singapuru potomstwo prawie cały przespało. W Singapurze wylądowaliśmy popołudniem, kontrola paszportowo-covidowa trwała strasznie długo. Ponad godzinę po wylądowaniu wyszliśmy z lotniska. Do hotelu pojechaliśmy lokalną wersją Ubera czyli Grabem. 15 minut i byliśmy na miejscu. Hotel dość dobrze położony, z basenem na dachu, pokój mikroskopijny. Pierwszego dnia pary starczyło nam jedynie na wyjście na posiłek, popluskanie się w basenie i pójście spać.
Kolejnego dnia było już zdecydowanie ciekawiej. Ruszamy – czy są chętni?