Hercklekot napisał(a):Ale jaja! Mój ulubiony browar Ličanka ma też takie piwo (oprócz Velebitsko). Dobre było?
Hehe, to piwo
JEST z Browaru Ličanka Zwróć uwagę, że na etykiecie chwalą się, że jest to pierwsze marcowe piwo w Europie
Katerina napisał(a):Girice...też je uwielbiam, oczywiście jem z głową, żeby nie było wątpliwości
W niektórych jelovnikach występują też jako
gavuni, a w Stonie mówiono na nie
peppeline w niektórych konobach. Na Braču jeszcze jakoś inaczej, ale nie mogę sobie przypomnieć jak.. Przed chwilą odkryłam,że polska nazwa tej rybki to...
ateryna...Hm, prawie jak
Katerina
Nazwę
gavuni też słyszałem, nie wiem, czy nie częściej jak
girice. Tej trzeciej nigdy. Akurat w Bačvarze nazywały się tak, jak chyba...w Privlace pod Zadarem.
Katerina napisał(a):Urocze dziury pokazujesz.
Dobrze, że nie jestem kobietą, to nie będę rozkminiał
Katerina napisał(a):Hercklekot
A Bačvara dlaczego nie zachwyciła?
Właśnie...? Przecież girice smakowały ?
Smakowały, ale Tomek słusznie drąży.
Po pierwsze, nastawienie było, że do Bačvary TRZEBA się wybrać - jej reklamy były wszędzie (czyli w jakichś 2-3 miejscach na wyspie
), również w folderach czy na stronie TZ Lastovo poleca się tę "klasyczną konobę". Zresztą, wyjąwszy Zaklopaticę, gdzie są chyba 4 konoby (ale tylko jedna z nich taka prawdziwa - pozostałe są w domach oferujących noclegi - ja wiem, że to częste, ale tam to wygląda, jakbyś siedział u gospodarza w jadalni, klimat stołówkowy), no i to nieszczęsne OPG Podanje, jedliśmy chyba wszędzie, gdzie zjeść się dało (OK, jeszcze jedno opuszczone miejsce mi się przypomina, ale nie chcę spojlerować).
Zderzenie z oczekiwaniami (mijaliśmy kilka razy wejście do Bačvary, kiedy była zamknięta) było bolesne, bo klimat, jaki tam panował, był na pewno swojski, ale jakiś taki...oficjalny. Coś jak restauracje w PRL - co z tego, że siedzisz w drewnianej ("góralskiej") chacie, jeżeli wystrój wnętrza powoduje, że zapadasz się do wewnątrz siebie, przytłoczony ponurym i ciężkim wystrojem. Wracając do Bačvary - niby na ścianach sieci, same ściany z kamienia, ale ciemno jak w dupie u murzyna, serwety na stołach sprawiające wrażenia, jakby pamiętały wizyty wojaków Tity - być może tych stacjonujących w Jurjevej Luce. Poza tym, rozczarowaliśmy się brakiem patio. Poza dwoma stoliczkami na zewnątrz, które nie służą chyba do sadzania gości, lecz do zachęcania do wejścia ("tak naprawdę, to w środku jest restauracja, choć nie wygląda"), wszystkie pozostałe stoły są wewnątrz, w jednym, długim pomieszczeniu. Do tego ten półmrok. Wszystko to nie nastrajało do konsumpcji. Dobrze, że chociaż niedrogo.