Trochę się zapuściłem z tą moją relacją, ale - jak widzę po komentarzach - poruty nie było
Tak czy siak...
ODCINEK 11, cz. III - PREŽBA (JURJEVA LUKA)
wtorek, 10 VII
- Do zatoki wiedzie wygodna droga, do końca (prawie) zabudowań Pasaduru asfaltowa, a dalej - szutrowa (ale komfortowa).
Drugą zatoczką z zaznaczoną na przynajmniej jednej z posiadanych przeze mnie map wyspy ikonką oznaczającą plażę jest Jurjeva Luka, znajdująca się na sąsiedniej wyspie – Prežbie. Z Ubli kierujemy się zatem w stronę Pasaduru i mostkiem przedostajemy się na Prežbę. Po drodze mijamy kilka zatoczek w Ubli z zejściem po schodkach i na wybetonowane nabrzeże, ale takie cuda to my mamy u siebie (tj. w Skrivenej Luce), w dużo piękniejszych okolicznościach przyrody. Dzieci narzekają trochę na brak „prawdziwej plaży” i zamierzamy im choć trochę przychylić nieba
Hotelową, wybetonowaną „plażę” programowo omijamy, z obrzydzeniem zerkając (ale tylko jednym okiem) w lewo na oblepiony ludzką masą beton. Jedziemy przez Pasadur (śmieszna sprawa: na mapie istnieje taka miejscowość, natomiast na wjeździe do niej próżno szukać tabliczki z nazwą), odnotowując, że wśród mijanych po prawej domów (jedziemy brzegiem zatoki, którą mamy po lewej stronie) znajdują się: wypożyczalnia skuterów, wypożyczalnia kajaków i supów oraz bar. Po jakimś czasie asfalt ustępuje miejsca makadamowi, a droga zwęża się i pnie pod górę. Mijamy przycumowany do nabrzeża kilkumasztowy statek „Island Hopper” i kiedy zbliżamy się już do kolistego końca Jurjevej Luki, parkujemy w cieniu pod sosnami, klimat jak znad Bałtyku, tylko sosny nieco inne. Droga jest tu szersza, a miejsca do parkowania w bród. Plaża jest tuż pod nami – dosłownie 15 sekund i jesteśmy na kamulcach nad brzegiem wody. Dzieciarnia (pewno z pomocą rodziców) pobudowała tu mierzeje, tworząc kolisty zalew – taplarnię dla maluchów. Pod każdą parą sosen łaknący cienia ludzie – tu raczej nikt się nie opala (to rozumiem!), sporo seniorów, część z nich opiekująca się wnukami. Znajdujemy miejsce dla siebie na skraju cienia, nieopodal bezdzietnej pary, która co prawda słucha muzyki, ale raz, że nie leci ona głośno, a dwa, że jest całkiem przyjemna – soulowo-chilloutowe wersje standardów pop/rock. Może być. Zejście do wody jest prościutkie, woda pluszcze tuż pod nami. Można tu zrezygnować z butów do wody – w większości miejsc na brzegu króluje żwir, tylko gdzieniegdzie morze naniosło większych kamieni. Dno po kilku metrach prawie pionowo schodzi w dół, czyli tak jak tygrysy lubią najbardziej
Obserwacje snurkowe pozwalają na dostrzeżenie kilku większych rybek (takich, które czasami lądują na naszych talerzach w konobie) oraz dwóch olbrzymich spłaszczonych bocznie muszli, obu leciutko uchylonych ku górze. Znajdują się one na dość bezpiecznej głębokości, na oko ponad 10 metrów. Oczywiście wyciąganie takich cudów jest od kilkunastu lat prawnie zabronione, o czym przypomniał nam właściciel sklepiku z domowymi przetworami w Lastovie, z dumą prezentując olbrzymią muszlę zdobiącą regał ze słoiczkami z motarem i kaparami („Tę złowiono zanim przepisy weszły w życie!”). Wyciągamy mniejsze muszelki, te zaludnione zwracając morzu.
- Plusy widoczne na pierwszy rzut oka do parking w cieniu, darmowy, niestrzeżony ;)
- Tak wygląda plaża - kamienista, z wygodnym dojściem do wody. Rzut oka w stronę cieśniny oddzielającej Jurjevą Lukę od zatoki Velo Lago.
- Rzut oka w stronę przeciwną.
- Zatoka jest dość głęboka - to dobrze :)
Zanim zwiniemy manatki znad uroczej, moim zdaniem, Jurjevej Luki, postanawiam z synem obejść zatoczkę. Na mapie widziałem piktogram oznaczający kościółek/kapliczkę – zobaczymy, w jakim stanie jest zachowany. Ledwie jednak odchodzimy od samochodu, coś dużego przykuwa moją uwagę po prawej stronie: jest to otwór w skale, wyraźnie będący dziełem człowieka, mocno zarośnięty pnączami i krzewami, ale jednak odznaczający się na tle otoczenia. Okazuje się to być jeden z bunkrów z czasów „demokracji ludowej”, czyli z okresu, kiedy wyspy Lastovo oraz Vis stanowiły obszar zintensyfikowanych działań wojskowych na terenie Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Jugosławii.
- Schron w skale przy naszym "parkingu".
- Opuszczony dom - stróżówka?
Po chwili dalszego spaceru (wejście na teren bunkra odpuszczamy sobie) okazuje się, że takich reliktów przeszłości jest na terenie Jurjevej Luki więcej. Znajduje się tu kilkanaście budynków, wszystkie w stanie większego lub mniejszego rozpadu. Starszy od innych budynek sakralny jest pozbawiony jakichkolwiek symboli religijnych – charakterystyczny kształt kapliczki, nieco większej od kapliczki Sv. Duha górującej nad Komižą na Visie, nie ma nawet krzyża nad wejściem. Pewnie zatroszczyli się o to towarzysze wojacy dziesiąt lat temu... Do środka można wejść, ale tylko po to, żeby popodziwiać wysprejowane ściany i zapaskudzoną śmieciami podłogę. My dziękujemy za takie atrakcje i idziemy dalej, mijając bardziej lub mniej zniszczone zabudowania oraz imponujących rozmiarów sukulenty. Największy budynek mieści się na końcu odgałęzienia drogi dokładnie na osi zatoki i zachował się najlepiej ze wszystkich, jest również najmniej zniszczony. Obchodzimy go dookoła – powybijano szyby i zniszczono drzwi, ale farba, którą pomalowano sufity i ściany jest wciąż śnieżnobiała. Stosunkowo mało tam również malowideł naściennych. Musiała się tu mieścić albo prywatna kwatera jakiegoś wojskowego albo kasyno wojskowe. Wygląda to jak skrzyżowanie większej daczy z uzdrowiskowym minihotelikiem. Nie idziemy już dalej (po drugiej stronie zatoki również „straszy” kilka zrujnowanych zabudowań), tylko wracamy do auta.
- Kapliczka na zewnątrz...
- ...i w środku.
- imponujące okazy miejscowej fauny
- Główne wejście mocno zarosło roślinnością, a my jesteśmy półnadzy - nie zaryzykujemy wejścia frontowymi schodami.
- Łatwiej pójdzie nam od podjazdu za domem.
- Tak to wygląda w środku...
- ...a tak na zewnątrz.
- W sumie, Jurjeva Luka oferuje ciszę, spokój i sąsiedztwo opuszczonych domostw. Czegóż więcej potrzeba? :D
c.d.n.