Obiecałem powrócić na Indonezyjski szlak. Na plażę.
Ośrodek gdzie przebywamy w Maumere nazywa się bardzo elegancko, Sea World Club Beach Resort. Nie są to wyuzdane luksusy, raczej dogodne pomieszczenia mieszkalne, cudownie, że z klimą. Pamiętajmy, jesteśmy trochę z dala od głównych turystycznych szlaków, bo w tej części Indonezji takich raczej nie ma. Nie to, że nie ma tu turystów, nie. Ale są tu tylko zapaleńcy. Prawdziwi turyści żądni bezwzględnych wrażeń pozostają w głównych ośrodkach na Bali, i nie ruszają się z nich w promieniu do 30 km !!!!
I tak ma być, aby reszta pozostała w pewnym stopniu w miarę nieucywilizowana, nieodkryta, trochę dla zdobywców, ale nie przesadzajmy...
Po dwóch tygodniach tułaczki, codziennie spanie w innym miejscu, trafiliśmy na plażę.
I mamy tu odpocząć trzy noce, czyli dwa pełne dni nie ruszając się ani na krok.
I teraz trzeba się trochę zorganizować. Czy warto spać za długo, gdy za oknem plażżżaaaa!!!
Poranek.
Po wyjściu na taras rozciągamy się, ma być spokojnie, zupełny odpoczynek w sielskiej scenerii. Nasłuchujemy, przyglądamy się, nic sie nie dzieje. Kompletna cisza, nawet wiatru nie ma. Gdzieś daleko głosy ludzkie, ale bardzo daleko. I co tu robić z takim dniem???
Trochę idziemy wzdłuż brzegu, pusto, pusto, cisza, ciepły podmuch znad morza z jego przyjemną morską bryzą...
W pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że na taki obraz można czekać całe życie. Że teraz, właśnie tu, to jest to czego chcieliśmy doświadczyć. Spokój tropików, gdzieś na końcu świata, zniewalająca cisza pośród palm schodzących do spokojnego, ciepłego, przyjaznego morza....
I co dalej??? co będzie z dzisiejszym dniem???
Idziemy na śniadanie, tam podejmiemy jakieś decyzje.
Wybór śniadania w ośrodku jest sprawą prostą. Są trzy opcje. Pierwsza, amerykańska, trzy tosty, dżem, ser, kawa i jakaś badziewna ( nie jesteśmy w Polsce) wędlina nieznanego pochodzenia. Odrzucamy.
Drugi wybór, to moja żona, śniadanie lekkie, z dodatkiem miejscowych owoców, świeże i myślę smaczne...
To rodzaj tutejszego omletu czy naleśnika z zapieczonymi płatkami banana. Do polania miejscowy miód, niezła kawa.
I jeszcze coś, tutejsze owoce.
Taki sobie talerzyk, kila pokrojonych fragmentów owoców. U nas byś nawet nie spojrzał. Ale gdy te spróbujesz, okazuje się, że nigdy nic lepszego nie jadłeś.
Tak, te są dojrzałe, słodkie do nieprzytomności, ananas, papaja, banan, to nie są te atrapy, które po kilku tygodniach, zaklajstrowane, opryskane, przypływają do Europy, by dalej być świeże i piękne.
Tutejsze kupujemy według zapachu, miękkości, i tego jak je widzimy. I natychmiast je zjadamy. Nawet tylko po to warto przylecieć do tropików, na wyspy korzenne.
Ja wybieram trzecia opcję, czyli takie śniadanie, które jada się akurat na Flores. Mie goreng, jedno z najpyszniejszych dań kuchni indonezyjskiej. Kto raz spróbuje zostanie jej fanem na zawsze. Wersje są różne, to głównie smażony makaron z dodatkami warzywnymi, trochę kurczaka, krewetki oraz, bo to wersja śniadaniowa, sadzone na wierzchu jajko...
I dalej tylko dużo lenistwa, plaża, ciepłe, aksamitne morze, i tak do wieczora, no właśnie...
Smacznych i nie tyko wrażeń, pozdrawiam, Grzegorz.