Tak, już po wyprawie do Chin. Pytanie, czy było warto? Jasne, że tak, to coś niewyobrażalnego, dalekiego, co ulotnie przechodzi w materiałach z TV, podróżniczych opowiadaniach, a w bezpośrednim spotkaniu, staje sie zupełnie inne.
To kraj olbrzymich kontrastów, wielka budowa o niewyobrażalnych rozmiarach. Jechaliśmy w miejscu gdzie krzyżowały się cztery autostrady, to wielki King Size spotykany w nieco innym wymiarze może tylko w Stanach...
Przelot do Chongqing, aglomeracji 32 mln, szybko zmiana samolotu, miejsce koszmarne i wylot do Guilin. To z kolei pierwszy punk wypadowy, a samo miasto i okolice, to perła o wielkiej jasności...
Chińskie malarstwo i poezja od stuleci czerpały inspirację z krasowego pejzażu okolic Guilin. Powstanie tych formacji datuje się na czterysta milionów lat temu, kiedy to na dnie morza gromadziły się osady wapienne. Wytworzone w ten sposób skały wypiętrzyły się około stu osiemdziesięciu milionów lat temu. Poddane działaniu wody i powietrza zaczęły ulegać erozji, która nadała im dzisiejsze niezwykłe kształty.
To widok z okna hotelowego, zjawiskowe górki nawet już w samym mieście...
Pogoda nieco deszczowa, choć gorąco, w granicach 30 stopni, taki tam tropik. Pierwsze koty za płoty, jedziemy zwiedzać country. Od czegoś trzeba zacząć...
Nasz pekaes pożyczony z przewodnikiem zakopał się przed wiochą, więc poszliśmy zwiedzać...
Wioska Jia Tou, podobno strasznie stara, zabudowania sprzed 700 lat, niektóre znacznie starsze. Tu się mieszka i żyje. Drewniana zabudowa, dla nas super, gdyby jeszcze nie lało, ale to już sprawa tajfunu, który uderzył we wschodnie wybrzeże...
Najpierw miejsce kultowe, a potem stare osiedle, zawsze można trochę zapuścić oko...
Odwiedziliśmy nawet najstarszego mieszkańca wioski. Ma podobno sto lat, mieszka jak mieszka, przeżył żonę i zaprasza do zobaczenia wnętrza, a kilka Juanów zawsze się przyda...
Typowe dla tego rejonu łoże, taki kraj...
Z uwagi na to, że pekaes czeka na traktor, poszliśmy coś podjeść, knajpa zamknięta, ale jak tylko się zjawiliśmy, już piwo zimniutkie, to cudowny element zwiedzania tropików. A trzeba wiedzieć, że Guilin leży w bardziej południowej części kraju, a tutaj południe i północ, to dwa inne światy, i kulturowo i klimatycznie...
A jak coś konsumować, to zawsze zaczyna sie tutaj od podania zielonej herbaty, wcale nie musi być gorąca, musi mieć natomiast określony regionalnie smak...
Oto typowy zestaw, zawsze obecny na stoliku, przygotowany do spożycia posiłku. Czarka na zielona herbatę, miseczka do jedzenia, łyżka do nakładania, pałeczki do wybierania z miseczki kawałków dania i siup do buzi. A talerzyk? Talerzyk jest tylko na śmieciowe resztki, kostki, fragmenty niejadalne itp, nie służy do tego, aby z niego jeść...
Chiński posiłek zaczyna się od zupy. To różne buliony bardziej czy mniej przejrzyste, można dodawać sobie do miseczki jakieś fragmenty innych dań lub makaron, a nawet ryż, ale najczęściej je się go takim jakim jest.
Akurat ta zupa, trochę dziwna, sporo zielepactwa, zawsze rozmącone dokładnie jajko, ale wsad z rzecznymi małżami, okropnie glutowate i o smaku, no powiedzmy mułowatym. Nigdy nie zniechęcam się do takich smaków i przyznaje, trochę tych twardawych małżo-omułków podjadłem. Sami popatrzcie jak się tutaj zajada zupę...
Pozdrawiam, smacznych wrażeń. Grzegorz.