Słowo się rzekło, wracamy do wyprawy po wyspach Indonezji. Dzisiaj zaglądamy do chyba najbardziej turystycznie wyeksponowanej, czyli BALI.
BALI Teraz zacytuję fragment z ulotki, jaką dostaną ci, którzy sięgną po nią w ambasadzie, na lotnisku, gdzieś tam w centrum informacji turystycznej na wyspie.-
Bali, centrum i poranek wszechświata. Wyspa Bogów. Shangri-la. Ostatni raj na ziemi.
Bali jest najprawdziwszą na świecie tropikalną wyspą z marzeń, zamieszkałą przez niezwykłych ludzi o niesamowicie artystycznych duszach, którym udało się stworzyć unikalną, pełną cudownych i niezwykłych obrzędów kulturę.
Koniec cytatu.
Samoloty w mieście Kuta, jedno z dwóch głównych tutejszych miast, schodzą do lądowania bezpośrednio nad oceanem.
Ocean w tym miejscu jest przez większość dnia bardzo dynamiczny, kąpanie często powoduje zagubienie kąpielówek z uwagi olbrzymią siłę wody i fale. To miejsce głównie dla serferów.
To nasze pierwsze spotkanie z Bali, teraz zaplanowane są wycieczki, natomiast odpoczynek nad oceanem, no to jest odległa przyszłość, po zwiedzeniu kolejnych wysp.
Mieszkamy u osoby współpracującej z naszym przewodnikiem - Made, na wsi, 30 km od lotniska i 15 od Kuty. Miejsce kultowe, tak jak wszystkie obejścia wiejskie na Bali. Połowę terenu stanowią liczne kapliczki, wykorzystywane jako dziękczynne ołtarze dla składania ofiar. Często są ładniejsze od tego, co można zastać w samym domu, zupełny obłęd.
Główną religią na Bali jest hinduizm, a to za sprawą uciekinierów z sąsiedniej Jawy, którzy przed naporem rozprzestrzeniającego się w Indonezji islamu w XI wieku pokonali dzielącą wyspy cieśninę w poszukiwaniu lądu, na którym nadal mogliby wierzyć w swoich bogów i oddawać im należytą cześć.
Balijczycy składają ofiary trzy razy dziennie. Rankiem gospodynie przygotowują śniadanie. Zanim podadzą je domownikom, muszą podzielić się strawą z bogami i duchami. Dobrym duchom składają koszyczki z liści palmowych w kapliczkach, złym na podłodze, schodach czy wprost na ziemi. Największym nietaktem byłoby zadeptać taki koszyczek, co wcale nie jest trudne. A leżą one wszędzie, poruszanie się po balijskich uliczkach jest formą przeskakiwania pomiędzy tymi dziękczynnymi koszyczkami. W każdym znajduje się garstka ofiarnego ryżu, niekiedy jakieś ciasteczko, kwiatki i wetknięte kopcące kadzidełko.
Mieszkamy w małych pawilonach, w miarę komfortowo, w ogrodzie tropikalnych owoców, pośród olbrzymiej ilości śpiewającego ptactwa, które rano budzi nas niezmordowanie...
To nasza stołówka, jasne że na powietrzu, zadaszona, stanowiąca część tropikalnego ogrodu, w lodówce zimne piwo, genialny pomysł gospodarzy...
Kolacje jemy u Made, znajomej naszego przewodnika Bogusia, tam gdzie z resztą mieszkamy. Gotują nam dwie kobiety, które przyszły z pobliskiej wioski. Trochę im pomagałem. Fantastyczne ryby odpowiednio przyprawione robimy w głębokim tłuszczu w woku. No i jak podoba się wam ryba przygotowana w moim wykonaniu. Chyba trochę za blada? Nie, była całkiem dobra.
Kucharki kolejne ryby przygotowały na swój sposób, na liściu bananowca, polane sosami, z kupą warzyw. Też dobre.
A co innego na kolacje, tu przykładowo zupa rybna, głównie z tuńczyka i ryb koralowych, z imbirem, curry itp.
No i nie byłbym sobą bez dużej porcji krewetek z woka...
Proszę, częstujcie się, dla wszystkich wystarczy, jest kolejny talerz.
Smacznych wrażeń, pozdrawiam, Grzegorz.