Pomimo, iż już kilka lat minęło od tej wyprawy, zapraszam na kolejną po Borneo, o którym mówiłem na początku tego postu, wyspę Indonezji, Jawę. To miejsce wszechobecnego kultu Allacha, praktycznie nie istnieje inna religia, dlatego też taką dziwną wyspą zapomnianej i ponownie odkrytej hinduistycznej budowli jest Borobudur. Pośród szalejące dżungli, spomiędzy drzew wyłania się wyniosła budowla...
Borobudur, czyli „Świątynia – wzgórze”, to jedna z największych, jeśli nie największa z budowli buddyjskich na świecie. Od 1991 roku budowla ta została wciągnięta na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Nie zachowały się żadne pisma, z których wynikałyby jakiekolwiek fakty mówiące o tym, kiedy, przez kogo i na czyj wniosek została wzniesiona świątynia. Budowę kompleksu naukowcy szacują na lata 750-850. Tak naprawdę nie wiadomo czy i jak długo to miejsce było popularne wśród pielgrzymów i wiernych. Faktem jest, że Borobudur oraz inne świątynie środkowej Jawy w tajemniczych okolicznościach zostały porzucone.
Świątynia Borobudur to olbrzymia budowla w formie stupy czy piramidy. Składa się z ośmiu nałożonych na siebie tarasów zbudowanych z bloków twardej skały. Cała konstrukcja budowli odpowiada buddyjskiej wizji świata - każdy jej element stanowi symbol z buddyjskiej teologii. Pięć dolnych kondygnacji symbolizuje świat ziemski związany z bytem doczesnym, a trzy bardziej koliste, górne odpowiadają królestwu ducha. Ostatni poziom już nie dla nas maluczkich, zarezerwowany dla wielkiego Buddy. Zwiedzający przechodzi więc od świata materialnego do duchowego. Na górnych kondygnacjach rozmieszczono 72 małe stupy w kształcie ażurowych dzwonów. Mieszczą one posągi medytującego Buddy. Jedna z nich została odsłonięta i bustwo spogląda uwolnione na rozległą w tym miejscu okolicę i pobliskie góry.
Miejsce to musiało poczekać aż do 1814 roku, gdzie za sprawą brytyjskiego gubernatora Thomasa Stamforda Raffles zostało ponownie odkryte. W trakcie swojej podróży do Semarang usłyszał o wielkim pomniku schowanym gdzieś daleko w dżungli. Zważywszy na to, że nie mógł sam pojechać, wysłał inżyniera H.C.C Corneliusa z misją odnalezienia wzgórza zawierającego nieznaną budowlę. Po odkryciu wzgórza z opowieści, nastąpił ponad 2 miesięczny proces oczyszczenia terenu z ziemi i drzew. Po odsłonięciu części galerii istniała realna obawa, że konstrukcja się zawali, zatem prace zostały wstrzymane na kolejne kilkanaście lat. Dzięki Hartmanowi, holenderskiemu administratorowi, w 1835 roku cała świątynia została odkopana dając początek wieloletniej renowacji.
I tak jak wszędzie tam, gdzie pojawiają się turyści kwitnie handel tzw. dziełami sztuki regionalnej czyli suwenirami. Niekiedy do tego stopnia, że grupa natrętnych sprzedawców nie chce wypuścić busa z parkingu. Wtedy jednak ceny są najniższe a wysokość stawki pokazywana jest za pomocą palców. I zawsze coś tam trzeba kupić, wypchane walizki trudno potem wsadzić do samolotu a za nadbagaż trzeba słono płacić. A potem już w domu zastanawiamy się po jaką cholerę to kupiliśmy. Właśnie! Też mam trochę takich rzeczy. Z tego 2 stoją na wierzchu. Taka kapliczka wspomnień...
Po tym wszystkim zgłodnieliśmy, jedziemy do naszej bazy, czyli hotelu w Yogyakarta. Yogyakarta to dawna stolica Indonezji leży u podnóża wulkanu Merapi, zresztą wokół na Jawie same wulkany, liczy prawie 450 tys. mieszkańców. Uważam, że warto udać się do pierwszej stolicy Indonezji - Yogyakarty. Yogya (nazwa potoczna, czytaj dziogdzia) jest o wiele piękniejszym miastem niż Dżakarta, pełna zabytków i świątyń.
A jak jechać do knajpy, to oczywiście podstawowym środkiem transportu w tym mieście, czyli rikszą.
Indonezyjską kuchnię cechuje bogactwo smaków, duży wybór dań z ryb, owoców morza bo po to tu przyjechałem, niezwykłe warzywa i owoce przy w sumie małym wykorzystaniu mięsa. To tak ogólnie.
Pięć filarów kulinarnych Indonezji to ryż, orzechy kokosowe, banany, orzeszki ziemne i soja.
Największy wpływ na indonezyjską kuchnię mieli Chińczycy. To oni wprowadzili do niej sos sojowy (w tutejszej kuchni występuje jego słodka odmiana, faktycznie niesamowita, ciągle jej używałem), ziarna soi i wraz z nimi tofu oraz fasolkę mung. To dzięki Chińczykom na równi ze smażonym ryżem (to się tutaj nazywa nasi goreng), popularny jest w Indonezji smażony makaron (mie goreng). Ja zajadałem się smażonym makaronem z warzywami i super świeżymi owocami morza lub kurczakiem.
Tutaj Mie Goreng, makaron ryżowy lub ryżowo-pszenny, smażony w kokosowym oleju, bo tylko taki mają, z kawałkami kurczaka, wodnym szpinakiem, odmianą trawy cytrynowej i jakąś tam kapustą. Zawsze dodatkowo otrzymuje sie ostre sosy - Sambal, cudowne piekło!!!
Druga podstawowa potrawa to jak już nadmieniłem Nasi Goreng, ryż indonezyjski, naprawdę duża różnica z tym co my kupujemy w naszych marketach. do tego wieprzowina smażona na woku z warzywami, fasolką, szpinakiem, liśćmi melonowca i chińską kapustą, wszystko z pastą chili, genialnie piekące.
Pozdrawiam, smacznych wrażeń, Grzegorz.