Jak ten czas szybko leci. "Wyjechałem" na parę dni i już z powrotem
Miałem napisać w związku z testowaniem na sobie szeroko rozumianej kuchni śródziemnomorskiej.
W hipermarkecie nie było dużego wyboru (ślimaki jako francuskie odpadały), krewetki koktajlowe - bardzo drobne, te duże bardzo drogie i wyglądające jak "oparzone robaki"
te surowe równie drogie ze śliczną nazwą "black tiger" - nawet nie wiedziałbym jak to przyrządzać, kalmary tylko mrożone - tutaj pisaliście, by nie kupować, jakieś szyjki rakowe to raczej nie morski specjał. Zostały mrożone mieszanka frutti di mare i małże. Wybrałem to pierwsze bo ładniej wygladało i cena 0,5kg za 12zł była niewysoka...
Nakupiłem z żoną przeróżnych przypraw i składników by po powrocie z zakupów zacząć montować sos do spaghetti... Na pewno nie było to, to co miało być, bo nie wiedzieliśmy do jakiego smaku mieliśmy dążyć. Zrobiliśmy pół tej paczki na dwie osoby, bo dzieci zaczęły nas dziwnie omijać z daleka
I teraz wnioski:
- najważniejsze jedliśmy bez obrzydzenia, czego się głównie obawiałem,
- żona mi dzielnie towarzyszyła chociaż to był mój wymysł,
- niestety jedzonko nas nie zachwyciło, nie mogliśmy się doszukać w nim tej wyjątkowości,
- dzięki temu, że była to mieszanka mogliśmy popróbwać różnych smaków,
- nie za bardzo podchodziły nam małże, trochę lepsze były krewetki, kalmary trochę gumiaste ale smak OK, najlepsze ośmiorniczki, tylko że była ich znikoma ilość,
- oczywiście był nastrój: obrus, świeca, wino...
- żona stwierdziła, że najlepsze z tego wszystkiego to było wino
którego wypiliśmy prawie całą litrową butelkę
- nie zjedliśmy wszystkiego ale wspomnienie smaków zostało, cieszył się nasz piesek, któremu wszystko pozostałe "mięsko" (zwłaszcza małże) zniknęło w pysku i załapie się zapewne na resztę mrożonej paczki...
- na razie mamy testowanie potraw załatwione na jakiś czas i będziemy raczej wybierać "frutti di chlewik..."
Pozdrawiam
Józek
P.S. Mam nadzieję, że nikomu nie obrzydziłem kuchni południowej, ja jeszcze być może kiedyś coś wypróbuję ale raczej przy fachowym wykonaniu i najlepiej bez zobowiązania i przymusu, że muszę coś zjeść do końca