napisał(a) Buber » 02.10.2016 15:12
...
Z pogranicznikiem albańskim porozumiewamy się gestami … inaczej się nie da.
Mimo naszych podejrzanych twarzy wpuszcza nas do swojego kraju.
Sam przejazd przez Albanię mija szybko.
Całe szczęście, bo jedziemy przez smutne i zapuszczone wioski.
Jacyś nieciekawi, brodaci faceci patrzą na nas nieufnie spode łba.
Na szczęście po niecałej godzince wita nas uśmiechnięty Grek.
Dobijamy nawet o sensownej porze do
Kalambaki.
Niestety nie możemy znaleźć naszego lokum.
Pierwsza osoba – nie wie.
Para starszych państwa, siedzących przed domem, wyraźnie chce mi pomóc, ale chyba nie rozumieją nawet o co mi chodzi. Dzieci w wieku podstawówkowym po angielsku nic a nic.
Dopiero najskromniej z nich wyglądający, dziadeczek na motorynce, prowadzi nas na miejsce.
Recepcjonistka wita nas piękną polszczyzną.
Jestem w szoku, bo widać, że pani nie nasza.
Okazuje się, ze studiowała w tym samym mieście co my, i to w dodatku na sąsiedniej uczelni, położonej 3 przystanki dalej od naszego akademika.
Chodziliśmy tam regularnie cały rok na obiady, a kilka lat, niestety nieregularnie, na niechrzczone napoje
.
Ostatnio edytowano 03.10.2016 06:16 przez
Buber, łącznie edytowano 1 raz