Witam Was Moi Drodzy Cromaniacy!
Jako że opisałem tutaj swoją pierwszą podróż do Chorwacji, to opiszę i drugą ( tu omi-2015-czyli-cro-po-raz-pierwszy-t49650.html ). Gdy opuszczaliśmy Chorwację w 2015 r. było bardzo żal, że ten czas tak szybko upłynął. Ale w tym roku wjeżdżając na terytorium Węgier w drodze powrotnej uczucia były mieszane. Był jeszcze większy smutek a zarazem radość. Ale po kolei, o tym będzie w relacji w dalszej części skąd taka huśtawka nastrojów.
Wyjazdu nie planowałem długo, ponieważ z góry założyłem, że będzie to samo miejsce. Omis i Dalmacja urzekły nas swoim pięknem. Majestatyczne góry, krystaliczna woda, wspaniałe widoki zarówno z gór jak i samej Jadranki, którą podróżowanie to czysta przyjemność, gdy nie ma zbyt dużych korków, oczywiście. Sam Omis również nam odpowiada z tego względu, że nie jest aż tak zatłoczony, jak Makarska, a też coś tam się dzieje. Nie lubimy zbyt dużego spokoju, toteż małych miejscowości nie braliśmy pod uwagę.
Pierwszą podróż z 2015 r. planowałem od A do Z. Każdy dzień miał się odbyć według ściśle określonego harmonogramu. I w zdecydowanej większości udało sie go zrealizować. Teraz już nie planowałem. Ogólny zarys co możemy jeszcze w okolicy pozwiedzać, z jakich atrakcji skorzystać, itd. itp.
Nie było żmudnego przeglądania stron internetowych, szukania informacji. A decyzja że jednak jedziemy znowu, zapadła w ciągu dwóch dni. Bo w sumie to się wahałem aż do połowy lutego, czy jechać na wakacje, czy zainwestować w samochód ( staruszek z 2000 r. ). I pewnego lutowego wieczoru odpaliłem Messengera i zarezerwowałem ten sam lokal.
Z Ante, naszym gospodarzem, kontakt utrzymywałem w zasadzie przez cały rok, tak więc szybko dogadaliśmy szczegóły i mogliśmy czekać do lata. Samochód jeszcze poczeka z wymianą na nowszy model. A na wakacje pożyczyliśmy Zafirkę od rodziców.
....................................................................................................................................................................................
Dzień wyjazdu
Długo wyczekiwany dzień w końcu nadszedł. 28 lipca czyli dokładnie sam środek sezonu. Obawy przed wyjazdem? O przejezdność autostrad w Cro. 1,5 tyg. przed naszą podróżą zamykali tunele Sv. Rok i korki były niesamowite. Gdzieś na forum pisał gość, że z Omisa do Lublina wracał 36h! Koszmar! Z domu miałem wyjechać ok. 18 żeby granicę w Barwinku minąć ok. 19- 19:20. Chodziło o to żeby przejechać kawałek Słowacji jeszcze przed nocą. Opóźnienie 1,5 h. Jakie przygody po drodze? Kilka było.
Najpierw jeszcze w PL w miejscowości Dukla o mało co nie doszło do kolizji. Dobrze że walizki były ciasno zapakowane. Facet wyjeżdżał z podporządkowanej ulicy i żeby to zrobił gdy miałem do niego jakieś 100m było by w porzadku. A on stał i namyślił się ok. 30 m przed moim samochodem ( też tak macie czasem?)
Tradycyjnie na granicy postój i telefon do domu. I niechętnie wjechałem do Słowacji. 50km/h, co kawałek, często i 40km/h. Co zrobić.
Za Svidnikiem jest rozjazd i są dwie możliwości dojazdu do granicy węgierskiej. Nawigacja pokierowała mnie na Vranov a nie na Preszów. Znałem tę drogę z zeszłego roku, więc stwierdziłem, że czemu nie. Jedziemy. Może tam jeszcze jakieś remonty sa albo coś, bo w zeszłym roku była ta droga na Preszów zamknięta. Dojeżdżamy do miasta Vranov i nawigacja każe mi skręcić w lewo. Na Koszyce. Coś mi się nie podobało więc zatrzymałem się na stacji paliw. Krótka przerwa i analiza mapy. No jest tu droga na Koszyce więc jedziemy. Szkoda że nie zrobiłem zdjęć, bo to co nas spotkało na drodze to istny szok. Niby droga krajowa, ale z każdym kilometrem coraz mniej się nam podobała. Najpierw minęliśmy jakąś wioskę. Za wioską natrafiliśmy na bandę "ciemnoskórych" Słowaków. Sama młodzież w grupkach po 20- 30 osób w rowie, przy drodze i na drodze. Gdy ich minęliśmy wjechaliśmy do lasu. Droga albo kawałki tej drogi ( 80% dziur 20% ledwo trzymającego się asfaltu ) wiła się nieskończoną ilością serpentyn. Las dosłownie kłaniał sie nam na drodze. Stare pochylone drzewa i przez kilkanaście kilometrów las i pustkowie. Przez drogę przebiegały szczury, bezdomne psy w środku lasu. Kolega który kilka dni później wracał do domu, też trafił na tę drogę i miał podobne wrażenia, tzn. zaryglował na wszelki wypadek drzwi od środka chodź nie zatrzymywał się w ogóle.
Tak dojechaliśmy do Koszyc, później Miszkolca i autostradą do centrum Budapesztu. W stolicy Wegier około 2 w nocy obowiązkowa objazdówka po mieście i postój w McDonaldzie ( młody zgłodniał ). Ale że coś albo pozmieniali albo ja pomotałem się, nie mogłem trafić na wjazd do maka. W końcu gdzieś jakimiś osiedlami w srodku nocy wjechałem w odpowiednią drogę i dotarłem. Młody dostał papu a my mogliśmy jechać dalej.
W Chorwacji byliśmy około 6 rano. W samym Budapeszcie na wycieczkach straciłem ok. 1,5 godziny. Potem poszło w zasadzie jak z płatka. Przegapiłem tylko w stolicy Chorwacji zjazd na Rijekę, Split i pojechałem na Lubljane. Nawrotka na najbliższym zjeździe no i co zaczęła się ulewa. Im dalej na południe, tym intensywniejsza. Temp. spadała. W okolicy tunelu Sv. Rok ludzie wyciągali z bagażników ciepłe bluzy i dresy. My się powstrzymaliśmy po za kilka km po ostatnim tunelu przed zjazdem na Zadar temp. wzrosła o 10 stopni ( tamci znów musieli zjeżdżać i się przebierać ). Do Omisa dojechaliśmy już bardzo sprawnie i o dziwo bez korków w tym uroczym mieści ( chyba jakis fart bo przez cały nasz pobyt nie było dnia żeby o 12 w południe nie korkowało się miasto w kierunku Makarskiej ).
Ante przywitał nas bardzo serdecznie, pomógł wnieść bagaże a my poszliśmy się odświeżyć po drodze i chwilkę przespać. A co było dalej? Poczekajcie do soboty