Skoro zdjęcia widać to kontynuuję.
Nasz cel podróży jak już zdążyliście zauważyć, to Jordania, kraj o powierzchni ok 1/3 powierzchni Polski. Spora jego cześć to półpustynie, więc realnie to jeszcze mniej, dlatego uznałem, że te 3 pełne dni + 2 połówki dnia pozwolą zobaczyć to co dla nas najciekawsze. Jordania dla turystów przybywających minimum na 3 noclegi przygotowała tzw Jordan Pass. Pełni funkcję wizy, a dodatkowo pozwala na darmowe wejście do ok 40 atrakcji turystycznych w całym kraju. Cena Jordan Pass jest uzależniona od tego ile dni mamy zamiar zwiedzać Petrę. Bo Petra to nie tylko szlak z Visitor Center do Skarbca czy Monastyru, ale również wiele innych tras po okolicy. Tak więc na dzień dzisiejszy (01.2023) Jordan Pass kosztuje 70, 75 lub 80 JOD (Jordańskich Dinarów) zwanych przez nas jodkami, więcej na jordanpass.jo. Sama wiza to koszt 40 JOD, a jednodniowe wejście do Petry 50 JOD, więc już na tej podstawie rachunek ekonomiczny wydaje się być prosty.
Lot mieliśmy z Modlina do Ammanu w niedzielę ok 6 rano. Można też lecieć z Krakowa - i ta lokalizacja by nam oczywiście bardziej pasowała, tyle, że loty z Krakowa nie wpisywały się tak dobrze w nasz kalendarz. Poza tym są też loty do Akaby nad Morzem Czerwonym, turyści z Polski przylatują też do Eljatu w Izraelu. Lot trwa ok 4 godz, ale ponieważ różnica czasu pomiędzy PL a JO wynosi w zimę 2 godziny to w Ammanie byliśmy kilka minut po 12. Od jesieni ubiegłego roku nie ma w Jordanii zmiany czasu z letniego na zimowy. Po przylocie i ponad 30 min stania w kolejce byliśmy po kontroli paszportowej. W punkcie Arab Banku wymieniliśmy $ na JOD bez żadnych dodatkowych opłat. JOD jest na "sztywno" powiązany kursem z $ ( 1$=0,71JOD) dlatego, jeżeli nie zamierzacie płacić kartą to wymiana dolarów w tej placówce, to najlepsza opcja, bo kurs skupu niewiele różni się od kursu sprzedaży i bank nie pobiera prowizji. Jak już wymieniliśmy kasę to kupiłem kartę do telefonu z pakietem 30 GB i 20 min rozmów do PL za 10JOD (gównie chodziło o net i korzystanie z map gógla, bo tak jak się spodziewałem w wielu miejscach tablice informacyjne na drogach były tylko w nieznanym mi zupełnie alfabecie arabskim). Uprzejmy sprzedawca elegancko mnie obsłużył, ustawił w telefonie wszystko jak trzeba, żebym nie musiał się mierzyć z ichniejszymi szlaczkami.
Skontaktowałem się z wypożyczalnią, w sprawie auta, bo teoretycznie pracownik miał na nas czekać, ale nie udało nam się go namierzyć w umówionym miejscu. W sprawie rezerwacji auta napisałem do kilku lokalnych wypożyczalni, a najlepszą ofertę dostałem od Reliable Rent a Car, opinie w necie też były przekonywujące. Po chwili dostaliśmy wadomość, że się trochę spóźni i podjedzie w inne miejsce. Ostatecznie czekaliśmy 15 może 20 min. Oprócz nas zebrał jeszcze do biura parę Hiszpanów. Papiery już były przygotowane, auto miało być klasy ekonomicznej Micra bądź Accent, ale jak się okazało dostaliśmy wiekowego już Chevroleta Cruze. Nie wyglądał najlepiej:). drzwi tylne od strony kierowcy widać że były wyklepane i chyba pomalowane pędzlem (no może przesadzam, ale z pewnością nie zajmowała się tym lakiernia). Podrapany lekko tu i ówdzie, przy klamce porysowany od szponów (bo zwykłymi paznokciami z pewnością nie da się tak porysować lakieru). Facet zaznaczył tylko jedną wgniotkę na drzwiach, po mojej interwencji, że warto by było trochę więcej miejsc zakreślić, rzucił tylko "No problem". Ważne, że koło zapasowe było. Wsiadłem do środka, okazało się, że automat ( w sumie dobrze), patrzę na deskę rozdzielczą, a tam dyskoteka, świeci się kontrolka opon, sillnika i jeszcze jakiś komunikat, ale Sharaf (bo tak miał na imię) tylko powtórzył, że nie ma problemu i nie miał czasu skasować błędów. Przebieg skromne 169tys km:) Pożyczył szczęśliwej drogi i mogliśmy ruszyć na podbój Jordanii naszym czarnym rumakiem. Oczywiście bak tak jak wspomniał praktycznie pusty, więc za daleko byśmy nie pojechali, na szczęście stacja była kilkaset metrów od wypożyczalni. Wszędzie na stacjach obsługa, poprosiłem o zatankowanie pod korek. Najpierw chciałem wlać Pb95, ale facet szybko wyprowadził mnie z błędu, że do takich aut to on leje Pb90 bo jest ponad 20% tańsza, ceny urzędowe więc takie same wszędzie. Popatrzyłem, na pożal się Boże samochód, długo się nie zastanawiałem, niech leje dziewięćdziesiątkę. Wreszcie mogliśmy ruszyć w trasę. Jedziemy do Wadi Musa tam mamy zaklepane dwa noclegi. Przed wylotem czytałem, że trzeba uważać na drogach bo dużo progów zwalniających no i to się potwierdziło. Na autostradzie są one nawet oznaczone, ale po zjeździe w boczną drogę już nie do końca i tak jakbym o tym lekko zapomniał. Przypomniało mi się już po kilkunastu kilometrach, jak nie zauważyłem jednego z nich. Podskoczyliśmy tak, że gdyby to był kabriolet to chyba byśmy wylecieli w powietrze. W powietrze za to poleciały z naszych ust kurły. Za to od tej pory z progami nie miałem już problemu
. W sumie ucieszyłem się, że auto nie było najnowsze. Na szczęście nić się nie stało, a samochód pomimo tego, że nie był medialny, to jednak do końca spisywał się dzielnie. No może poza tym że z lewej strony świeciło się tylko światło pozycyjne, a my jednak dosyć sporo jeździliśmy po zachodzie słońca. Z drugiej strony z ta lekką niedogodnością, nawet wtapialiśmy się w tłum.
Pierwszym naszym celem w drodze na południe Jordanii była wioska Umm ar-Rasas, z greki dawne miasto Kastron Mefaa zidentyfikowane jako biblijna Mefaat (przeczytałem w przewodniku, bo Biblii aż tak nie znam)
Na pierwszy rzut oka gruzowisko nie robi na nas wrażenia, widzieliśmy kiedyś ciekawsze
Później jest trochę lepiej, chociaż szału nie ma
To, co tak naprawdę sprowadza tu turystów to ruiny kościoła św. Szczepana z VIII wieku i doskonale zachowane mozaiki na posadzce.
.
Po niedługim zwiedzaniu, jedziemy w kierunku drogi nr 35 zwanej Drogą Królewską. Po ok 20 km zatrzymujemy się w punkcie widokowym na kanion Wadi al Mujib
nasi tu byli
Po niedługim postoju ruszyliśmy na południe do Al Karak, gdzie na wzgórzu stoi zamek krzyżowców z XII w. Pięknie wyglądał w promieniach coraz niżej schodzącego słońca.
Poniższe zdjęcie ze strony
https://jarzabki.pl/Niestety nie zdołaliśmy już wejść do środka, ani zrobić zdjęcia, przejechaliśmy tylko przez centrum tętniącego życiem miasteczka, klimat był iście bliskowschodni.
Nie ukrywam, że chciałem dosyć szybko dotrzeć do hotelu i jak najkrócej jechać w ciemnościach. Trasa tego dnia liczyła ok 300km i bez przystanków trwała ponad 4,5 godz. a my nie spaliśmy ponad pół nocy i byliśmy mocno wymęczeni.
Do hotelu Sharah Mountain dotarliśmy po godz 20. Na kolację zostajemy na miejscu.
Jest smacznie.