Czas kończyć relację, to ledwie 4 doby, a relacja trwa już blisko 2 miesiące.
Spakowaliśmy się poprzedniego wieczora, rano szybko schodzimy na śniadanie, wymeldowujemy się i ruszamy na ostatni wycieczkę podczas tego pobytu. Nie mamy wiele czasu, bo na 10.30 powinniśmy być z powrotem w wypożyczalni. Tym razem jedziemy na wschód. Wyjazd z Ammanu pomimo tego ze nie ma korków chwilę trwa, wszak jest to duża aglomeracja. Co rusz na poboczu "machacze" (tak nazwaliśmy gości, którzy stali na poboczu drogi i machali srebrnymi tacami) zapraszają kierowców na herbatę. My jednak jak najszybciej chcemy dotrzeć do celu. Po ok poł godziny jazdy wokół robi się pusto, żadnych zabudowań, gdzieniegdzie tylko maszty, czy słupy energetyczne, poza tym płaska pustynia. Drogowskazy pokazują kierunek Irak, nigdy bym nie pomyślał, że będę zmierzał w tamtą stronę. Po niecałej godzinie jazdy osiągamy cel - Qasr Al-Kharranah. Budowla stoi pośrodku niczego. Wysiadamy z auta, jesteśmy sami, żadnych turystów na parkingu, w visitor center też nie ma nikogo z obsługi, za to brama jest otwarta, idziemy więc przyjrzeć się obiektowi z bliska. Bo z daleka wygląda niczego sobie. Pięknie świeci słońce, ale jest zaskakująco zimno, (dopiero po powrocie do auta spoglądam na termometr, pokazuje 4 stopnie).
Wygląd budynku przywołuje na myśl karawanseraje, podobnego typu obiekty mogliśmy zobaczyć w Turcji. Ten jednak podobno takiej funkcji nie pełnił ze względu na brak źródła wody. Z drugiej strony myślę sobie, że jakiej by roli nie pełnił to woda do życia mieszkańcom tego miejsca była potrzebna, być może 13oo lat temu była tu jakaś rzeczka, czy strumyk, po którym już nie ma śladu (zdjęcia satelitarne pokazują zarys wyschniętych koryt w okolicy). Tak czy inaczej obiekt jest dosyć tajemniczy. Wchodzimy do środka. Gołębie opanowały to miejsce, po dziedzińcu niesie się ich gruchanie. Wnętrza dawno opuszczone bardzo surowe, nie ma tam nic poza gołą konstrukcją, dobrze z resztą zachowaną jak na datowanie ok VII-VIIIw.
Po kilkunastu minutach, może rochę więcej, opuszczamy zamek, jeszcze ostatni rzut oka i wracamydo samochodu
Początkowo planowałem, że zajedziemy jeszcze do położonego ledwie kilkanaście km dalej Kasr Amra, ale ostatecznie rezygnujemy z tego pomysłu. Czas ucieka, a zajęłoby nam to pewnie kolejne pół godziny. Jeszcze gdybyśmy nie daj Boże złapali gumę, to zupełnie byłaby tragedia, i nie wiadomo czy zdążylibyśmy na samolot.
Wracamy więc nieśpiesznie do wypożyczalni. Procedura zwrotu auta sprowadziła się do oddania kluczyków. Sharaf obszedł samochód wkoło, nie miał żadnych uwag, zaprosił nasz powrotem do auta i odwiózł na lotnisko.
Wymieniłem resztę jodków na $ i udaliśmy się do terminala. jedna kontrola bezpieczeństwa, kontrola paszportowa, druga kontrola bezieczeństwa i nie pozostało nam nic innego jak czekać na spóźniony ok 30 min samolot.
W samolocie jeszcze mieliśmy okazje porozmawiać z siedzącym obok nas Syryjczykiem, dzięki czemu droga powrotna całkiem szybko nam zleciała.
Po 4 godzinach lotu nasze krótkie ferie w Jordanii dobiegły końca.
Zupełnie nieplanowany kierunek, do tego stopnia, że mam wiele przewodników na półce i być może nie do wszystkich tych miejsc kiedyś dotrę, ale przewodnika po Jordanii w tym zbiorze nie było i na szybko musiałem sobie go kupić (wiem że dzisiaj wszystko jest w necie, ale ja lubię mieć tradycyjny papierowy przewodnik). Okazało się że wycieczka była fantastyczna, trochę krótka, przez co tempo zwiedzania było wysokie i wielu miejsc nie dane nam było zobaczyć, ale założony plan w większości udało się zrealizować. Odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc i o ile można było się spodziewać że Petra będzie hitem, to w sumie nie zawiedliśmy się na żadnej innej atrakcji, pisałem o nich w cześniej. Pustynne krajobrazy i koczownicy przy prowizorycznych szałasach pasący kozy nie wiadomo czym, bezdomne psy wałęsające się wzdłuż drogi, a z drugiej strony tętniący życiem Amman z niezliczoną liczbą aut elektrycznych. Unoszące się nad miastami nawoływanie muezzinów na modlitwę. Gwarne centra miast z bazarami, gdzie można kupić nie tylko warzywa, owoce ale również tusze owiec na hakach odarte ze skóry z pozostawionymi w całości głowami. Smaczne jedzenie, w tym rewelacyjny gęsty jogurt - labneh, delikatny w smaku, smaczne kebaby i szawarmy, humus, sałatki. Jednym słowem orient w najczystszej postaci.
Jeszcze tylko na koniec, w Wadi Musa spaliśmy w hotelu Sharah Mountain, w Ammanie w Olive Hotel, oba rezerwowane przez booking. Standard bez szału, ale ok. Wycieczkę po pustyni Wadi Rum rezerwowaliśmy bezpośrednio w wildwadirum.com - dobre opinie na necie, polecane na jakimś polskim forum, czy portalu, podobnie jak i wypożyczalnia samochodów Reliable Rent a Car (na tą chwilę strona internetowa nie działa
).
Koniec