Jak widać, różnych ciekawych ciekawostek wszędzie pełno, ale nad morzem największą atrakcją jest jednak morze. W poniedziałek, tzn trzeciego dnia pobytu przyszła pogoda, jak w Chorwacji.

Ruszyliśmy więc na prawdziwą plażę. Wysiedzieliśmy tam w prawdziwych mękach zaledwie 1,5 godziny. Powodem były roje żółtych muszek, które co prawda nie gryzły, ale tak potrafiły "umilić" życie, że wszyscy plażowicze okładali się bezustannie ręcznikami, lub tym, co tam kto miał, żeby tylko odgonić nieznośne owady.

Wynik takiego pojedynku mógł być tylko jeden. Nec Herkules contra plures. Uciekałem co chwilę do wody, bo tam muszki jakby obawiały się zapuszczać - pewnie nie umiały pływać. Niedowiarkom, których nigdzie nie brakuje daję słowo, że zimna była tylko za pierwszym razem, chociaż nie bez znaczenia mógł być wcześniejszy trening w łazience.
Takich muszek nie widziałem nigdy do tej pory. Być może pewnych wyjaśnień mógłby udzielić znany profesor, który był kiedyś entomologiem, a od pewnego czasu został entomonologiem, a dokładniej karierę naukową zamienił na polityczną, tzn wynajął się jako chłopiec do pyskowania. Obawiam się jednak, że mógłbym usłyszeć, iż plaga owych muszek dopadła nas na skutek zaniedbań PIS-u. Wolę więc pozostać w niewiedzy (bo i co to zmieni, jak będę te paskudne owady umiał nazwać z imienia), tym bardziej, że jakiekolwiek wyjaśnienia prof. Stefanka nawet na ten temat trudno byłoby uznać za wiarygodne.
Happy endem jest dziwne i niewytłumaczalne zjawisko: w środę muszki gdzieś się wyniosły, ale w środę późnym popołudniem musieliśmy wyjeżdżać do domu.
Zanim wyruszyliśmy na plażę, gdzie ponieśliśmy klęskę, należało jeszcze odwiedzić bazę rybacką w pobliskim Lubinie, która jest czynna od poniedziałku do piątku.
I tu dochodzimy wreszcie do gwoździa programu numer jeden. Spośród wszystkich ryb wyławianych w Zalewie Szczecińskim jest ta jedna. Mój ulubiony leszcz, tak na ogół niedoceniany.
Gdybym był poetą, napisałbym odę do leszcza. Niestety moje ubogie słownictwo nie jest w stanie oddać wszystkich zalet tej ryby. Ta na zdjęciu to jeszcze nie jest to. Waży tak na oko 2,5 - 3 kg, a leszcz "zaczyna" się od 3 kg. Jak słyszę narzekania, że leszcz ma za dużo ości, zaraz pytam ile on ważył. Istnieje wiele różnych gatunków leszcza. Najbardziej znane to: z patelni, z grilla i wędzony.

Nabyłem ci ja więc dwie 4,5-kilogramowe rybki (największe, jakie były) - jedną na grilla, a drugą zamierzałem uwędzić. Nieopodal znajdowało się miejsce, gdzie można je oprawić i podzielić na porcje. Do zdjęcia twardych łusek używam od lat po różnych eksperymentach zwykłej niedużej siekierki. No to do roboty!