Hotel leży na uboczu. Ashraf mówi, że nie będzie w nim wielu gości. Hotel ma 3 gwiazdki.
Pokój klimatyzację. Wieczorem przysługuje nam kolacja.
Dojeżdżamy, wysiadamy. Idziemy (z różową torbą) przez klepisko. Właściwie to skaczemy nad spływającą skądś wodą.
Budynek jest duży. Na wejściu stoi kanapa. Na niej rozłożone posłanie.
Ashraf długo dyskutuje w recepcji. Po czym ni to pyta, ni to stwierdza:
-Nie będzie Wam na razie potrzebna klima? Bo jest awaria prądu.
Odpowiadam, że nie wiem, bo jeszcze nie byłam w pokoju.
Ale ok. Nie tracę nadziei. W budynku nie jest gorąco. Idziemy do pokoju. Sami, już bez Ashrafa. On i Haram idą do swojego pokoju.
Pokój lata świetności ma już dawno za sobą. Jest naprawdę cicho. Podejrzewam, że możemy być jedynymi gośćmi.
Rozglądam się. Łóżko z tych niby czystych. Reszta zakurzona i ,,owłosiona". Pościel wydaje się być czysta, strach zajrzeć pod prześcieradło. Z drugiej strony, kusi mnie, by to zrobić. Jestem już nieźle przerażona.
Idę do łazienki. Po ciemku. A tam niespodzianka. Mamy też awarię wody.
Woda nie leci a kapie. Jest zimna, lodowata. Teraz to i Kuba jest zaniepokojony.
Ale ok. Rozbieram się. Zakładam gumowe klapki. I nie wyobrażacie sobie, jakich higienicznych cudów można dokonać za pomocą kapiącej wody, której nałapałam szklankę, mydła i wilgotnych chusteczek.
Czuję się lepiej. I zastanawiam się, co dalej, bo nie chcę się wieczorem myć w ten sposób. Kuby myjącego się w szklance, nie potrafię sobie wyobrazić. No i jak my się niby mamy po ciemku spakować, bo wyjazd jest nad ranem, jeśli w ogóle zdecydujemy się rozpakować.
Kuba poszedł poszukać Ashrafa. Ashraf poszedł do recepcji. Po dziesięciu minutach rozbłysło światło.
Poleciała też woda... Zimna do zlewu lub wanny, wedle naszego życzenia. Ciepła wyłącznie bokiem, po ścianie bezpośrednio na podłogę. Po chwili byliśmy już nieźle zalani.
Kuba do Ashrafa. Ashraf do recepcji. I nic. Nawet nam nie zaproponowali innego pokoju. A hotel przecież pusty.
Wtedy mój mąż, jak ja go wtedy uwielbiałam, zadecydował, że my tam nie zostaniemy.
Poprosił Ashrafa, żeby znalazł nam coś bardziej cywilizowanego. Trochę to trwało. Asuan odwiedza sporo turystów.
Nie obyło się bez kilku telefonów do Mostafy. Czułam, że bardzo żałuję, że nie ma go z nami. Bo po pierwsze, chciałam mu wyjaśnić, co ja o tym hoteliku myślę. Po drugie, z nim zawsze wszystko gra.
Ostatecznie ustalamy, że Mostafa telefonicznie załatwia jakieś inne spanie. A my, żeby nie marnować czasu, ruszamy na dalszy podbój Asuanu.
Kiedy wychodzimy, ktoś leży sobie w tej pościeli na kanapie na wejściu, wyjściu. Uciekamy.
Ashraf proponował ogród alla botaniczny. Dziękujemy. Wiemy z jakiej zieleni cieszą się w północnej Afryce. Wiemy też, jaką zieleń mamy w Polsce na co dzień.
Kolejna propozycja to godzinna przejażdżka na wielbłądach. Za to też dziękujemy. Wiem już, wyjaśnię to później, że jutro ,,wystąpię w tej samej kreacji". Nie chcę dodatkowo ujeżdżać w niej wielbłąda.
Pamiętamy, że Mostafa nalegał, abyśmy popłynęli Nilem na wyspę zamieszkałą przez Nubijczyków. To podobno interesujące.
Nie wiemy kim są Nubijczycy. Postanawiamy to sprawdzić. Jedziemy do porciku. Wskakujemy na łódkę nr 2.
Płyniemy a Ashraf opowiada...
Nubijczycy to ciemnoskóry naród, dawniej zamieszkujący tereny na południe od Egiptu. Mieli swoją, niepowtarzalną, dobrze rozwiniętą kulturę. Własne, piękne świątynie. W historii niejednokrotnie osadzali na tronie Egiptu własnych Faraonów.
Kiedy wybudowano tamę, powstało Jezioro Nasera. Szerokie na 25 kilometrów, długie na kilometrów 500.
Nubijska kultura, dorobek, świątynie znalazły się pod wodą. A sami Nubijczycy przenieśli się do Asuanu.
Rozmawiamy też o życiu w Egipcie. O tym, że jakość wody nie jest dobra. Wiele osób woli butelkowaną do parzenia herbaty.
O tym, że do uprawy roślin w Dolinie Nilu używa się pestycydów, a naturalne, słoneczne warzywa są już tylko wspomnieniem.
Przechodzimy na tematy matrymonialne. Ashraf nazywa katolików ,,sektą". Chyba nie wie, że to u nas kiepskie określenie. Postanawiam to przemilczeć. Tłumaczy nam, że kopt może ożenić się tylko z koptyjką. Gdyby poznał katoliczkę, musiała by ona przed ślubem zmienić wyznanie. Inaczej nie dostali by pozwolenia na ślub.
Inaczej rzecz się ma u muzułmanów. Muzułmanin może ożenić się z kim chce. Podobno nie ma takiej siły, z po ślubie jego wybranka, nie przeszła na Islam.
Kobiety oczywiście nie mają takiej swobody wyboru. Koptyjce wolno zakochać się jedynie w Kopcie. Muzułmance w muzułmaninie.
Trochę się naczytałam, więc pytam jeszcze o zmianę wyznania. Ashraf mówi, że muzułmanin nigdy nie rezygnuje z Islamu.
Żyją oni wśród swoich i wiara jest dla nich bardzo ważna.
Naciskam, pytam co by było gdyby taki Egipcjanin wyruszył do Europy i chrześcijaństwo przypadło by mu do serca.
Ashraf dalej twierdził, że to niemożliwe.
Ale skoro tak się upieram i chcę teoretycznej odpowiedzi to taki ktoś nie miałby powrotu do domu.
Ani rodzina, ani społeczność by go nie przyjęła.
Nil jest szeroki. Woda niezbyt czysta. Mnóstwo tam ptaków.
Dopływamy. Wyspa wygląda jakby wkoło półwyspu wykopano rów i utworzono właśnie wyspę. Wiele wody wkoło nie było.
Teraz atrakcja specjalnie dla mnie, zejście z łódki jest do chyboczącej się desce. Schodzę... w sukience i z torebką.
Zaczynamy od budynku szkoły. Tam sympatyczny nauczyciel (dzieci wieczorem nie ma) prezentuje nam cyfry używane przez Nubijczyków. Oraz cyfry arabskie. Następnie używany przez Arabów i Nubijczyków alfabecik.
Dowiadujemy się, że Nubijczycy mają swój język, ale zapisują go po arabsku. Są niechętni, by przyuczać do niego innych.
Potem próbujemy zapisać swoje imiona po arabsku. Od prawej do lewej. Mózg i ręka się buntują.
Jestem pod wrażeniem świetnej pamięci ludzi tych ludzi. Raz przeczytali nam cyfry od 1 do 9. Wspólnie powtórzyliśmy. I byli zdziwieni, że nie zapamiętaliśmy. Arabowie mają fenomenalną pamięć.
Dobrze się bawimy. Chcemy zostawić jakiś napiwek, ale Ashraf mówi, że wszystko jest już zapłacone.
Idziemy do nubijskiego domu pokazowego. Tz. że bywają tam turyści. Ale ta rodzina naprawdę tam mieszka.
Po drodze wszystko jest porządniejsze. ,,Uliczki", obejścia, dziecińce są czystsze niż u Egipcjan. Domy są kolorowe, ładnie odmalowane.
Dom ma kilka pięter. Przyjemny, cienisty dziedziniec. I rewelacyjny taras na dachu. Widać z niego okolicę.
Częstują nas gorącą miętą, i zimnym hibiskusem. Szklaneczki są czyste.
Pokazują swoją domową atrakcję. W sporych ,,terrarium" trzymają pięć krokodyli. Dwa maluchy i trzy takie, które zjadły by mnie na obiad. Nie bawi mnie to. Nie chcę brać malucha na ręce. Proszę, żeby go zabrali.
Teraz trochę mi żal, mogłam chociaż sprawdzić, jaki jest w dotyku.
Pytam, czy tak wygląda życie gada, który nie zmienił się od czasów dinozaurów?
Dowiadujemy się, że w dwunastym roku życia, krokodyle osiągają dojrzałość i wracają do jeziora by się rozmnażać.
Tama jest granicą występowania krokodyli. I że zawsze w niewoli dostają żywe posiłki, zazwyczaj ryby.
Czas na ,,dekorację". Śliczna Nubijka pokazuje mi zeszyt z wzorami. Mam sobie któryś wybrać. A ona zrobi mi tatuaż henną.
Nie chcę, dziękuję... Ale ona tak pięknie nalega. Nie mogę oprzeć się jej uśmiechowi. Przy tym jej ,,mowa ciała" jest tak oczywista, że bez Ashrafa rozumiem wszystko, co chce mi przekazać.
Robimy tatuaż. Utrzymał się dwa tygodnie.
Jest sympatycznie, nawet żal się żegnać. Mostafa dobrze to wymyślił. Nubijczycy to inne oblicze Egiptu.
Czas wracać. Jest już ciemno. Po deseczce na łódkę i płyniemy.
Przeszły mi już nerwy z powodu hotelu.
Czuję przyjemny, rzeczny chłód na ciele. Wspaniały po upalnym dniu. Cieszę się, że mam sweter.
Nil ma swój niepowtarzalny zapach. Zapach afrykańskiej rzeki.
Jestem szczęśliwa, że tam jestem.