Re: Króciutko i subiektywnie o zachodniej Sycylii. Maj 2017r
Palermo -odsłona drugaBudzę się w nocy. Nie czuję się najlepiej. Na widok odbicia w lustrze chcę krzyczeć. Cała jestem w wysypce.
Takiej płaskiej, nie odstającej, cała w czerwonych cętkach... Nie wygląda to najlepiej.
Myślę, że to te pomidory... Nie powinnam była jeść ich tak dużo za pierwszym razem.
Połykam ibuprom, wypijam butelkę wody z rozpuszczonym wapnem. I wracam do łóżka.
Rano jestem jak nowa. Wyglądam normalnie. Hura.
Palermo wstaje wcześniej niż my. Budzą nas przejeżdżające ulicą skutery. Marija podaje nam śniadanko na tarasie.
Jest kawa, herbata. Słodkawe rogaliki, rogaliki z dżemem, rogaliki z czekoladą.
Jogurty owocowe. Pieczywo, a do niego miód, dżem i nutella. Są też owoce.
Jednym słowem, bardzo dużo cukru.
Po chwili maszerujemy już uliczkami starego miasta.
Mamy plan z zaznaczonymi zabytkami. Ale podchodzimy do sprawy luźno. Nie zawsze wiemy, co oglądamy.
Zaglądamy do niezliczonej ilości kościołów. Do niektórych wstęp jest bezpłatny, w innych trzeba zapłacić euro lub dwa.
W ich okolicy kręci się niestety sporo żebrzących. Są dość natrętni.
Wypijamy, przy barze, na stojąco ogromną ilość espresso. Tu kawka, tam kawka.
I niestety już wiemy, w Palermo nie ma dobrej kawy
Oglądamy wystawy sklepowe. W oczy rzucają mi się manekiny prezentujące stroje kąpielowe. Sycylijczycy są nieco bardziej brzuchaci od Włochów, których widziałam wcześniej. Sycylijskie manekiny też mają brzuszki
Wygląda to przedziwnie. Ale to w sumie dobry pomysł, manekin z brzuszkiem jest bliższy zwykłemu śmiertelnikowi niż ten płaski.
Niestety nie zrobiłam zdjęcia.
Jest sobota. W Palermo ma miejsce ciekawa międzyszkolna akcja. Uczniowie zaczepiają turystów i oprowadzają ich po różnych atrakcjach. Placach, parkach, kościołach. Niektóre z tych dzieci bardzo wczuwały się w rolę, miały mnóstwo do opowiedzenia.
Nas jakoś nikt nie zaczepił.
Spacerujemy do bólu nóg. Zapędzamy się w część mniej turystyczną.
Oglądamy uliczne stragany warzywne i rybne. Taki luz, idziemy tam gdzie nas nogi poniosą. Nie musimy zobaczyć wszystkiego.
Wczesnym popołudniem poczuliśmy głód. Na tą okoliczność mieliśmy plan. Postanowiliśmy pójść na Vicciria. Jest to coś w rodzaju bazarku z jedzeniem. Częściowo mieści się on na placu, częściowo wzdłuż okolicznych uliczek. Pyszności serwowane są ze straganów, albo w niewielkich knajpkach, przed którymi można usiąść przy stoliku.
Na stojąco zjadamy po trzy ostrygi. Są wspaniałe.
Potem przysiadamy w jednej z restauracyjek. Zamawiamy bruschettę z sycylijskim pomidorkiem, może jakoś to przeżyję... Tagliatellę ala norma. I potrawkę z bakłażana przełożonego parmezanem.
Potrawka, ku naszemu zaskoczeniu, podana jest w temperaturze pokojowej.
I zdecydowanie przyznaję jej pierwsze miejsce, wśród wszystkiego czego na Sycylii próbowałam.
Nie obeszło się też bez dzbanuszka wina
Nogi nieco odpoczęły. Możemy maszerować dalej. Chodzimy, zaglądamy. Jest cudownie.
W mieście wczorajsza impreza trwa w najlepsze. Muzyka, występy, stragany z różnościami.
Popołudniu postanawiamy wrócić na godzinę do pokoju. Odświeżyć się i chwilę odpocząć.
Wychodzimy o ,,złotej porze". Najpiękniejszej godzinie trochę przed zachodem słońca.
Wybieramy się do upatrzonego wcześniej kościoła na mszę. Najbardziej przypadł nam do gustu jeden z kościołów
na Quattro Canti S. Giuseppe dei Teatini. I tam właśnie idziemy.
Msza w Palermo, jak wszystkie msze we Włoszech charakteryzuje się swobodą.
Sporo ludzi w dresie, weszli, zajrzeli, zostali. Zawsze mnie to zastanawia, że oni odświętniej,
w marynarkach, kołnierzykach chodzą na zwykłą kawę.
Potem jeszcze mała runda uliczkami. Zrobiło się chłodno. Kuba trochę wypomina mi brak kurtki...
Idziemy na kolację do wczorajszego lokalu.
Wchodzimy i oczom nie wierzę, jest tak gęsto, że trudno przejść. Włosi w soboty wychodzą z domu coś przekąsić i pogadać.
Zabierają, kto kogo ma, jedni dzieci inni dziadków. Są głośni, radośni i stadni.
Ale właśnie zwalnia się stolik. Siadamy i długo czekamy...
Kelner przynosi nam karty i znika. Wybieramy i czekamy...
Kelner wraca, zamawiamy przystawki i pizzę, i wtedy już bardzo dłuuuugo czekamy...
Dostajemy bruschettę, wino i tyle... Zapomnieli o nas. Siedzimy, popijamy, lokal powoli pustoszeje.
Widzę minę kelnera, do którego dotarło, że jeszcze nas nie nakarmili.
Robi się małe zamieszanie. I dostajemy dwie pyszne pizze.
Naczekaliśmy się, w Polsce byłabym wściekła, a tam jest to część lokalnego kolorytu
Pizza nie jest najzdrowszą kolacją, ale jesteśmy na wakacjach.
Kiedy wychodzimy jest już późno, zimno. Idziemy prosto do hotelu.
- Katedra.
- S. Giuseppe dei Teatini , kościół który najbardziej mi się podobał.
- I jego wspaniały sufit.
- Złota mozaika w Kościele Martorana.
- To my.
- Fontanna wstydu, nazywana tak ze względu na mieszczące się w sąsiedztwie, bardzo skorumpowane włoskie ministerstwo.
- Jeden z tradycyjnych, sycylijskich deserów.