napisał(a) nosferatu7 » 21.10.2015 21:00
Trochę obaw było czy autko da radę, 13 letni Scenic, nie sprawiał do tej pory problemów, ale trasa długa. Ubezpieczenia assitance wykupione tylko na holowanie do 150 km, więc trochę z obawami ruszyliśmy w drogę.
Bagażnik a aucie spory więc pakowaliśmy wszystko co mogło się przydać. Na szczęście wyperswadowałem Żonie zabieranie żelazka.
Wzięliśmy trochę mięs uprzednio usmażonych, tak że na pierwsze 4 dni nie martwiliśmy się o obiady. Zabieranie piw, był nie potrzebnym balastem , bo ceny w Chorwacji tego typu trunków podobne. Wzięliśmy sporo ciuchów, z których większa część się nie przydała. Jako, że był to nasz pierwszy wyjazd, to trochę zaszaleliśmy z bagażami trochę niepotrzebnych rzeczy było, na drugi rok, ograniczymy pakowanie.
Ruszyliśy na południe. Granicę Polsko – Czeską planowałem przekroczyć w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, jednak ze względu na 1,5 godzinny poślizg, noc zastała nas już w okolicach Kłodzka.
Tam też zatankowaliśmy do pełna. Granicę przekraczaliśmy w Boboszowie, ostatnie kilkadziesiąt kilometrów, czułem się jakbym dojeżdżał do krańca świata. Żadnego auta po drodze, tylko noc i asfalt, na szczęście dobrej jakości.
Około godziny 23.00 po raz pierwszy w życiu znalazłem się autem poza granicami Polski.
Początkowa droga przez Czechy uciążliwa, wąskie drogi, z licznymi maleńkimi miejscowościami, oświetlonymi nielicznymi latarniami, cały czas maiłem wrażenie, że za chwilę wyskoczy przed maskę jakiś czeski zwierz, i zakończy naszą podróż. Dużo wrażeń dostarczyła droga nr 11, z zakrętami po 90 i 180 stopni. Jeszcze długo dźwięczał mi w głowie głos nawigacji wykrzykując zakręt, zakręt, zakręt.
Ogólnie tylko 50 kilometrów od granicy do czeskiej autostrady w okolicy Mikulova, ale strasznie dłużyła się ta droga.
Po wjeździe na autostradę, „oddałem” kierownicę małżonce. Próba spania na miejscu pasażera, jednak nie udała się, aczkolwiek można było trochę odpocząć od siedzenia za kółkiem. Za kierownicą zmienialiśmy się co którąś stację benzynową.
Winietki maiłem już na szybie, naklejone jeszcze w Polce, zakupione przez Internet. (Z winietami też był emocję bo przyszły w przeddzień wyjazdu, pomimo złożenia zamówienia z tygodniowym wyprzedzeniem, a to przez niemieckie święto w tym okresie). Ogólnie Czeskie autostrady wspominam średnio. Sporo remontów, zwężenia do jednego pasa ruchu, były też odcinki, że pomimo, że autostrada, to trafiały się spore poprzeczne nierówności. Jak na późną noc to ruch też był ogromny.
Co innego Austria, tam autostrady są niesamowite. Aczkolwiek początkowe odcinki trasy wiodły przez wioski, w których było ograniczenie do 30 km na godzinę. Nie wczytałem się na oznaczenia znaków czy dotyczyło to wszystkich, aut, czy tylko ciężarowych, ale żeby nie kusić losu to grzecznie pełzłem te 30 km/h.
Tuż przed granicą z Słowenią zaczęło świtać. Zjechaliśmy z autostrady, na miejscowość Mureck. Od razu za autostradą zatankowaliśmy do pełna. Co ciekawe ceny paliwa były nawet niższe niż w Polsce.
Słowenię pokonaliśmy, poza autostradą, przez miejscowści Mureck – Lnart – Ptuj. Drogi lokalne nieco kręte, ale dość dobrej jakości.
W końcu upragniona granica z Chorwacją. Na początku 2 budki, w których trzeba było okazać dowody, a później autostrada .
Zastanawiacie się już pewnie jak ziemniaki zniosły podróż; ale o tym w kolejnym odcinku.