Dzień 7 - błoto
Pogoda z rana oczywiście nijaka. Chyba już się poddałem i spływa to po mnie jak po kaczce. Trudno. Sorry taki w tym roku mamy klimat.
Zgodnie z planem uderzamy na błotka do Cizici. Rzekomo lecznicze. Tylko nie wiadomo co leczą. Po przyjeździe od razu rzuca się w oczy kilka stworów, które mogłyby być ilustracją do piosenki Banjo Band Jožin z bažin. W końcu Józek z bagien "močálem se plíží". Stwory są świeże czarne lub popielate już przyschnięte. Na błotkach są właściwie dwie możliwości biwakowania: na leżakach albo na długim betonowym molo no chyba, że ktoś lubi bezpośrednio w błocie. Błotko lekko zalatuje jak guano górskich kozic. Ja jakoś nie mam ochoty się w tym tarzać, P. też ale reszta śmiało oddaje się uciechom darmowego SPA. Żeby potem to zmyć to trzeba wejść do wody chociaż do pasa, a to jakieś 15 i pół kilometra od brzegu. Taka atrakcja żeby się upierdzielić i fajną fotkę sobie strzelić ale żeby tam spędzić cały dzień to chyba nie bardzo. jedyny plus to ciepła woda bo ledwo stopy zakrywa więc ma się jak nagrzać.
Błotka odfajkowane, można się zbierać, tylko gdzie? Niebo dalej zachmurzone. Pada propozycja żeby dorady zgrillować teraz zamiast wieczora, a może pogoda się poprawi i skoczymy do nas na plażę. Wracamy rozpalamy grilla i ... no a jak wychodzi słońce. Efekt jest taki, że obracjając rybki czuje się jak pracownik Huty Lenina przy wielkim piecu. Jak żyć ...
Pojedli, popili, no to idziemy na tą plażę i ... a jak słońce się chowa. Uparcie siedzimy tam do wieczora. Jak żyć ...
Jutro moja część ekipy jedzie do Postojnej. Mamy gdzieś pogodę. Pod ziemią będzie nam wszystko jedno.
PS Minęły cztery miesiące, poprawy zdrowia ani fizycznego ani psychicznego u mojej wysmarowanej błotem drugiej połówki nie widzę. Przereklamowane to błoto.