Dzień 2 - WenecjaW tym dniu w planie jest Wenecja i nic tego nie zmieni
Między innymi dla Wenecji wybrałem lokalizację na północy Chorwacji. Wcześniej wiele słyszałem, że brzydka, że przereklamowana, że śmierdzi, że drogo itd. Ja wiedziałem, że mi się spodoba choćby waliło tam jak z zepsutego katalizatora. Ja po prostu uwielbiam takie miejsca, mógłbym godzinami tam łazić i robić zdjęcia wszystkim kamienicom, a im bardziej obdrapane tym lepiej. Taki mam fetysz
Ładne i kolorowe nie podoba mi się tak jak brudne, obsrane przez gołębie, poobijane z tynku.
MiS zostają w Klimnie, a my wyjeżdżamy skoro świt. Przed nami 270 km. Droga przebiega sprawnie, przez Chorwację autostrada, przez Słowenię krajówka, a we Włoszech też autostrada. W życiu tylu TIRów nie widziałem co tam, a w końcu w logistyce pracuję
ale wszystkie grzecznie jak jeden mąż, prawym pasem bez wyprzedzania z szybkością o 2 km/h większą niż poprzednik, jechało się rewelacyjnie. Po lekko ponad 3 godzinach docieramy do Wenecji. Wcześniej na bramkach usiłowałem zapłacić kartą ale automat ją wypluł i do mnie coś tam "Italia spaghetti aldente" zagadał i go nie zrozumiałem. Z włoskiego znam jedynie czinkłeczento i karabinieri albo karbonara, jakoś tak.
Do "właściwej" Wenecji można dostać się na wiele sposobów. Kosztowo jakby nie liczyć wszystkie wychodzą podobnie, czasowo różnie, a najważniejszą preferencją powinny być indywidualne upodobania zwiedzającego, czy chce tam dojść, dopłynąć, dojechać autem albo pociągiem. Ja jak już wspominałem mam zamiar jak najwięcej pokręcić się po uliczkach więc wybieramy opcję wjazdu na jeden z dwóch najbardziej znanych parkingów a potem spacer w trybie dowolnym aż do placu św. Marka, kurs gondolą i znów powrót piechotą inną trasą. Parkujemy na Tronchetto, troszkę dalej od Piazzale Di Roma ale taniej i mniejsze kolejki. I tutaj
rada nr 1. Jak dojeżdżacie tam z pełnym pęcherzem to zaparkujcie na końcu parkingu po lewej stronie bo tam są kibelki
My zaparkowaliśmy po prawej i z zapaloną lampką ostrzegawczą o przepełnieniu biegliśmy na drugi koniec, a to jest kawał parkingu, nie to co u nas pod Realem.
Pogoda, o którą się obawialiśmy jest dziś przepiękna, zero chmur, żar leje się z nieba. Idziemy sobie spacerkiem najpierw do Piazzale Di Roma, przy wjeździe na tamten parking już jest niezła kolejka. Kolejny punkt wycieczki do Ponte Rialto, a po drodze chłoniemy klimat. Jak dla mnie rewelacja. Idziemy na czuja nie głównym oznakowanym szlakiem. Spacer na czuja ma wady i zalety, w niektórych uliczkach nie ma żywego ducha tylko my ale za to czasami kręcimy się w kółko albo trafiamy w uliczkę, która kończy się kanałem
Rada nr 2. Mapą posługuje się sprawnie ale pierwszy raz patrzyłem się w nią jak w przysłowiowy szpak w nie powiem co. A dlaczego? Bo sobie taką wygodną kieszonkową kupiłem. Po przeskalowaniu najdłuższa wenecka uliczka ma tam 2 milimetry, a wszystkie oznaczone są prawie identycznymi skrótami ... kupcie sobie dużą mapę, chyba że chcecie iść głownym szlakiem, to on jest znakomicie oznakowany.
I tak się kręcimy jak ruskie bąki, kupujemy pamiątki, pakujemy do reklamówki z Biedronki, lustrujemy ceny ewentualnego obiadu co to mają nas zabić i zmusić zjedzenia wszystkich kabanosów z Lidla co to w promocji przed wyjazdem nakupiliśmy. Polustrowaliśmy no i były rady, teraz będzie obalanie mitów.
Mit nr 1 W Wenecji jest drogo. Bzdura. Jest nawet taniej niż w Klimnie
No chyba, że ktoś koniecznie chce siorbnąć espresso na placu św. Marka i tam też delektować się pizzą albo innym bolonieze. W tej mniej uczęszczanej części Wenecji, tam gdzie nie ma stad dziwnie poubieranych Japończyków, a gondolę ostatni raz widzieli w telewizji, pizza kosztuje 5-7 EUR, a napisy "non coverto" czy tam "non coperto" albo jeszcze inaczej obwieszczają, że tu się nie pobiera słynnej opłaty za nakrycie stołu. Jak na prawdziwych polskich turystów przystało kupujemy magnesy na lodówkę, bo na wodomierzach już mamy i co ten sam magnes co w okolicy placu św. Marka kosztuje 6 EUR to z boku już tylko 0,99 EUR.
Powoli tłumek gęstnieje to znak, że jakiś pocztówkowy widok w okolicy. Tak, przed nami Ponte Rialto i widok na Grande Canal. Ciasno tutaj, ledwo dopychamy się do barierki żeby sobie sweet focię na fejsa walnąć i uciekamy dalej w stronę placu św. Marka. Aha jesteśmy już po obiedzie, zjedliśmy pizzę, kabanosy zostały na później. Plac św. Marka i okolice to fotki, fotki i jeszcze raz fotki oraz obserwacja i ubaw z wycieczek z Ministerstwa Dziwnych Strojów. To Japończycy, chyba, w każdym razie wyglądają jakby brali udział w konkursie na najbardziej idiotyczny strój, gdybym był w jury to nie byłoby jednoznacznego zwycięzcy. Kolejka to wejścia na wieżę odstrasza nas od chęci obejrzenia Wenecji z perspektywy gołębia. Czas na gondolę.
Przy Ponte Rialto widzieliśmy 40 min./80 EUR. Przy placu św. Marka parkuje milion gondoli ale chyba wszystkie podlegają pod jedną korporację taksówkową bo obsługiwane są w budkach z tą samą nazwą. Nie wiem nie znam się, chce popłynąć, cena już 100 EUR, no ale może dłużej, albo dalej, więc pytam jednego takiego grzecznie po angielsku co, jak i za ile, a on mi znowu nawija jak ten automat na bramkach. No podk..... mnie niesamowicie. On niby nie zna angielskiego, prostego pytania, na które odpowiadać powinien milion razy dziennie? Nie wierzę. W Chorwacji każdy byle sprzedawca lodów na podstawie dwu sekundowego nasłuchu automatycznie rozpoznaje język, w którym mówisz i już nawija do Ciebie "jak się masz ...?", a tu w biurze obsługi klienta korporacji gondolowej w centrum Wenecji jakiś pajac udaje, że nie zna angielskiego? Pewnie weźmie 100 EUR i wysadzi mnie za rogiem tłumacząc, że przecież tak się umawialiśmy... nie ze mną te numery. Poszukam sobie innej gondoli.
Rada nr 3: w bocznych uliczkach stoją "samotni" gondolierzy, którzy znają angielski, z którymi można przynajmniej próbować ponegocjować i tych polecam. Całą resztę zostawcie Japończykom.
Na swojej check liście odhaczam "Rejs gondolą w Wenecji". Opływamy kilka kanału, okolice Ponte Rialto, trochę Grande Canal i wystarczy, raz w życiu, pierwszy i ostatni. Drogi to gips ale być w Wenecji i nie karnąć się gondolą to tak jak być w Ciechocinku i nie wyrwać 60-latki.
Jest już popołudnie więc idziemy w drogę powrotną, powoli bez pośpiechu znowu zwiedzamy uliczki na oślep, potem jeszcze odpoczywamy w parku i pora wracać. Wenecja zaliczona. Oczywiście wiele, wiele atrakcji, wysp, zabytków i gburowatych gondolierów jest tam jeszcze do zobaczenia, jeśli będzie okazja to wrócimy, póki co pierwsza ciekawość zaspokojona. No i nie śmierdzi.
Mit nr 2. Nie mówię, że nigdy nie śmierdzi, bo pewnie czasami tak, w końcu tam są kanały z żurem, ale niektórzy usiłowali mi wmówić, że zawsze śmierdzi. Polecam im zmienić podkoszulek.
Droga powrotna bez korków, bez przygód, nudno jak cholera. Jedyna nowość to brak Chorwatów w budkach granicznych, nie wiedziałem czy przejechać, może to jakaś prowokacja? Potem zajarzyłem, że dziś całkiem za chwilę jest mecz Chorwatów z Kamerunem, kto by tam granicy pilnował...
Teraz specjalnie dla Was milion zdjęć z Wenecji, a na koniec będzie kilka słów o meczu.
.... dobra reszta zdjęć później