Dość tego wylegiwania się, pora trochę pozwiedzać. Kolejny cel to Stari Grad. Hmm, faktycznie jest stary. Miasto według większości źródeł liczy ok. 2500 lat, kiedyż nazywało się Faros. Najstarsze miasteczko na wyspie, przez długi czas jej stolica. Dopiero parę wieków temu władający wyspą Wenecjanie przenieśli stolicę do Hvaru. To dopiero bezczelność, przyjedzie jakiś obcokrajowiec i się szarogęsi. Stolicę, kurna, przenosi! Prawie jak pewien szwedzki Zygmunt u nas
.
Spróbuję pociągnąć ten wątek: Stari Grad jako Kraków, Hvar jako Warszawa. Analogie - mam wrażenie - nie kończą się na przeniesieniu stolicy przez przybysza z kraju położonego na północy.
Stari Grad ma bogatszą historię, Hvar jest droższy i bardziej snobistyczny. Stari Grad króluje na liście UNESCO, Hvar jest modniejszy i ma lepsze kluby. W Starim Gradzie mieszkał Hektorović (taki chorwacki Kochanowski), w Hvarze jest świetny punkt widokowy. W położonym w dużej zatoce mieście mieszka mniej więcej o połowę mniej ludzi niż w sąsiadującej z Wyspami Piekielnymi stolicy. Stari Grad ma to, co Hvar chyba już stracił - kameralność, którą jedni nazwą "klimatem", inni "zadupiem".
Trochę się wygłupiam, ale naprawdę odniosłem wrażenie, że oba hvarskie miasta toczą taką nieoficjalną walkę o prestiż, o prymat na wyspie. Oczywiście pamiętać trzeba, że w zestawieniu z grodami Kraka i Syrenki są to miasteczka maleńkie. W Starim Gradzie mieszka na stałe ok. 2 tys. osób.
Dotarliśmy tam późnym popołudniem, mniej więcej wtedy, kiedy chylące się ku zachodowi słońce rzuca piękne światło. To najlepszy czas do fotografowania. Niestety, do ciasnych zaułków średniowiecznego labiryntu słoneczne promienie już nie docierały (czy kiedykolwiek docierają?)... Szkoda, mimo wszystko przejdźmy się.
Pusto. Czy to na pewno lipiec?
Renesansowy pałac Hektorovića okazuje się (przynajmniej z zewnątrz) niepozorną kamienicą, niczym nieróżniącą się od sąsiednich. Wejść się o tej porze nie da, zamknięte (choć przewodnik twierdził inaczej).
Czuć, że tutaj naprawdę niewiele zmieniło się przez kilkaset lat.
Szyldy - jeśli już są - to ładne. Żadnej Coca-Coli czy migoczącego napisu "Kebab".
W zaułkach biega sporo dzieci. Gdzieś się bidule muszą bawić, a przynajmniej nie ma ryzyka, że samochód je przejedzie. Można nawet usiąść czy położyć się na ulicy
.
Uważać trzeba za to na skutery i rowery. Miejsca jest tyle, że nawet wyminięcie się jednośladowych pojazdów może być tutaj problemem.
Wszędzie kamienne bloki - z niego zbudowano kamienice, nim wyłożono uliczki, z niego wzniesiono kościoły.
Liszaje na murze świadczą o tym, że słońce chyba rzeczywiście niezbyt często tu dociera.
Hmm. Wygląda na to, że ta kamienna płytka została wmurowana w fasadę jednej z kamienic zaledwie klika dni temu.
Po zaliczeniu rundki po kamiennym labiryncie wracamy do portu. Tutaj ludzi więcej.