Dotarliśmy. Hmm, myślałem, że będzie gorzej. Spodziewałem się poukładanych tuż przy sobie ręczników pozostawionych przez rezerwujących miejsce plażowiczów, wrzeszczących w różnych językach dzieci, głośnej muzyki z podpływających statków wycieczkowych. Tymczasem trochę tłoku, owszem, jest, ale tylko z jednej strony Rogu. Z powodu silnego wiatru i dużych (jak na Adriatyk) fal zdecydowana większość plażowiczów uciekła na prawą stronę, od strony Bolu. Po lewej dość pusto. Ta możliwość wyboru niespokojnego lub cichego morza jest bez wątpienia atutem Złotego Rogu. Za bardzo wieje? Wystarczy przenieść ręcznik kilkadziesiąt metrów w prawo. Za gorąco? No to w lewo. Zbyt tłoczno? No to pod pobliskie skałki.
W porównaniu z niektórymi chorwackimi plażami (np. w Bašce na Krk) niemal pustki
.
Kolor wody naprawdę robi wrażenie! Nad nami Vidova Gora, widać maszt na szczycie. Złoty Róg wcale nie jest złoty. Trudno też nazwać to piaskiem, choć i takie informacje można znaleźć w sieci.
Jeden z surferów. Zdjęcie zrobione na samym koniuszku plaży.
Wielu turystów po wizycie na Złotym Rogu twierdzi, że jest zdecydowanie przereklamowany. Hmm... Może to kwestia oczekiwań. Jeśli ktoś spodziewa się czegoś zupełnie niezwykłego, czegoś co przebije pięknem każdą chorwacką plażę, faktycznie może się rozczarować. Mnie Zlatni Rat naprawdę się podobał (może właśnie przez to, że naczytałem się opinii tych rozczarowanych?
).
Jakby nie było, warto było tam zajrzeć - choćby po to, by wyrobić sobie własne zdanie. Ja polecam!
.
Prom powrotny wypływa z Bolu o 17.10, musimy więc wracać. Po drodze mijamy sporo kramów, na których można kupić różne pamiątki. Niektóre to kiczowata "chińszczyzna", ale są też ładne przedmioty (zegary, popielniczki, szachownice, krzyże itp.) ze słynnego białego kamienia, wydobywanego w kamieniołomach na Braču. Dość drogo.
W przystani w Bolu spora kolejka, na szczęście mamy zakupiony rano bilet powrotny. Przed 17 podpływa "Karolina", z której wysiada masa osób. Sporo z nich ciągnie walizki na kółkach oklejone naklejkami z różnych europejskich lotnisk. Słyszy się sporo języka angielskiego, co w wielu rejonach Chorwacji - gdzie najwięcej Niemców, Czechów, Austriaków, Włochów czy Węgrów - nie jest aż tak powszechne. No tak, pewno przylecieli do Splitu jakimś skandalicznie tanim samolotem, wsiedli w katamaran i już są na wyspie. Skurczybyki. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego loty z Wlk. Brytanii na południe Europy są tańsze niż z Polski.
Na promie do Jelsy, na dużym telewizorze nad barem, oglądamy ostatnie chwile finału tenisowego Wimbledonu, w którym Serb Novak Djoković pokonuje Rafaela Nadala. Mecz budzi spore emocje, Chorwaci - co mnie trochę zaskakuje - się raczej cieszą. Może to kolejna z oznak, że kontakty między tymi nacjami wracają do normalności?