DZIEŃ SZÓSTYDecydując się na pierwszy dłuższy pobyt na wyspie, nieco obawiałem się "utknięcia". Promy są przecież dość drogie, co będzie jeśli wyspa nam się nie spodoba? Z tego właśnie powodu przygotowałem kilka wyjść awaryjnych w postaci planów krótkich wypadów na Riwierę Makarską, do Bośni, do Splitu czy na sąsiednie wyspy. Gdybyśmy się znudzili lawendową wyspą albo pogoda nie sprzyjałaby odkrywaniu zatoczek i plażowaniu, mogłyby się przydać. Przydały się - i dobrze - tylko częściowo. Hvar zdecydowanie mnie nie rozczarował, pogoda poza dwoma częściowo pochmurnymi dniami również dopisała.
Jednak na wyspę Brač musiałem się wybrać. Już na etapie wyboru miejscowości, w której mielibyśmy stacjonować, dodatkowym atutem Jelsy była możliwość szybkiego i taniego dotarcia do Bolu (a także do Splitu).
Tanio? Owszem, ale tylko wtedy, kiedy zdecydujecie się popłynąć z Jadroliniją, która oferuje poranne kursy katamaranem z Jelsy do Splitu (z przystankiem w Bolu) za cenę kilkakrotnie niższą niż statki wycieczkowe. Do Bolu 22kuny, do Splitu 40. Szybki? Owszem, z Jelsy do Bolu katamaran dociera w 20 minut. Na dodatek rozkład jest tak skonstruowany, że wystarczy nam czasu na spacer po Bolu, wejście na Vidovą Gorę oraz zobaczenie słynnej plaży Zlatni Rat, której zdjęcia zdobią co drugi plakat reklamujący Chorwację. To oczywiście niewiele, ale na początek musi wystarczyć - katamaran nie przewozi samochodów, zdani więc będziemy na własne nogi.
Prom wypływa z Jelsy o 7.00 (od poniedziałku do soboty o 6.00), powrotny rejs z Bolu jest o 17.10. Mamy więc prawie 10 godzin na pierwsze spotkanie z Bračem.
Zrywamy się z łóżek o nieludzkiej jak na urlop porze, przed szóstą. Dobrze, że dzisiaj niedziela (patrz rozkład
). Zmiana apartmanu oznacza nieco dłuższy spacer do centrum Jelsy, gdzie znajduje się przystań. Ciepły poranek i pełne słońce zapowiadają gorący dzień. Ech, piękne są te poranne, dopiero budzące się do życia portowe miasteczka. Spokój, leniwa atmosfera, mający problemy ze snem tubylcy w starszym wieku na ławeczkach w parku i przy kawiarni, turyści krzątający się na jachtach i łódkach cumujących w porcie... Rozstawianie kramów z pamiątkami, parasoli przy restauracjach. Szkoda że jestem śpiochem.
Pod Biokovem fajna chmurka.
Z promu - zanim wpędzono nas do środka - udało się zrobić tylko parę fotek. Zostawiamy Jelsę, wrócimy tu późnym południem.
Biletów nie rezerwuje się, trzeba je kupić w kasie, która otwiera się około godzinę przed rejsem. Warto kupić bilet powrotny, żeby nie stać dwa razy w kolejce. Wsiadamy do znanej nam już "Karoliny", która letnie noce spędza właśnie w Jelsie. Ze zdjęć z rufy w czasie rejsu nici, obsługa przepędza pasażerów do dużej klimatyzowanej sali z barem, telewizorem i wygodnymi siedzeniami. Prom płynie szybko, dość mocno buja. Nie wiedziałem, że w kilka minut można nabawić się choroby morskiej, ale Kasia wyprowadza mnie z błędu.
Po niespełna 20 minutach jesteśmy w Bolu. Pierwsze wrażenie? Cóż, dla wielu Cromaniaków miasteczko to jest synonimem turystycznego bezguścia, komercji i braku atmosfery. Nie miałem więc wygórowanych oczekiwań. Spodziewałem się molochu, tłumów, krzykliwych naganiaczy, tymczasem... miłe zaskoczenie - miasteczko jest ładne, zadbane i ciche. Po chwili przypominam sobie , że jest 7.30. Pewnie w innych godzinach, kiedy imprezowicze odeśpią już nocne hulanki i swawole, jest nieco inaczej.
"Karolina" już w Bolu. Jak widać, sporo osób tu wsiada, prom płynie teraz do Splitu.
Bol widziany z przystani.
Widać nasz cel - szczyt Vidova Gora (nie ten na pierwszym planie, Vidova jest bardziej na lewo, widać maszt na szczycie).
"Karolina" odpływa do Splitu...
...a my plątamy się chwilkę po całkiem ładnym, pustym o tej porze miasteczku.