Należę do osób, dla których uwielbienie do miejsc, z których roztacza się rozległy widok, to takie małe zboczenie
.
W górach? Banalnie powiem, że to widok jest główną zachętą do podjęcia wysiłku. Nie jakieś abstrakcyjne starcie z górą, nie udowadnianie sobie, że mogę, po prostu: chęć i możliwość pogapienia się na to, co zostało w dole. Stamtąd wszystko jest takie... małe - mozaiki pól, pudełeczka domów, kałuże stawów czy jezior. Małe wioski, miasta, a może i problemy?
Być może bierze się to stąd, że wychowałem się w mocno pagórkowatym, podgórskim terenie, skąd z jednej strony widać rozległą panoramę płaskiego terytorium Jury, z drugiej - góry Beskidu Wyspowego, Makowskiego, Żywieckiego i Małego. Od dziecka czuję obrzydzenie do płaskości krajobrazu i wiem, że nie potrafiłbym w takim miejscu mieszkać.
Jaka by nie była przyczyna tej dziwnej hmm... widokofilii, zawsze penetrację poznawanych miejsc rozpoczynam od natrętnego zerkania w górę i myśli, że stamtąd to dopiero byłby widok... Dopada mnie to wszędzie i nagle niepełne staje się zwiedzanie Sewilli bez wdrapania się na Giraldę, Lizbony bez wejścia na zamek św. Jerzego, Budapesztu bez widoku na Dunaj z góry Gellerta czy Mostaru bez panoramy z minaretu. Czymże jest Dubrownik bez wzgórza Šrd, Barcelona bez wzgórza Montjuic, Jerozolima bez Góry Oliwnej czy Kraków bez kopca Krakusa... Dlatego też odczuwam niedosyt po wakacjach na Pelješcu - Sveti Ilija wciąż przede mną, podobnie jak widok na Zatokę Kotorską z drogi Cetinje-Kotor.
Z tego powodu wjazd/wejście na najwyższy hvarski szczyt Sveti Nikola był punkt absolutnie fundamentalnym na mojej liście celów obowiązkowych. Rozochoceni widokami z szutrowej drogi Sveta Nedjelja - Dubovica spontanicznie postanawiamy wjechać na ten szczyt już teraz. Trudno, poznęcamy się jeszcze nad podwoziem i zawieszeniem auta, które bardzo krótko cieszyło się z asfaltu pod kołami. Tuż po wjeździe na asfalt w Dubovicy i skręceniu w prawo (w kierunku Starego Gradu) trzeba go ponownie opuścić. Przed tunelem znajduje się niepozorny znak - biała tabliczka z napisem Kolumbić. A potem? Mapa staje się nieprzydatna, brak jakichkolwiek znaków, jednak trudno się zgubić. Jest kilka rozjazdów, ale intuicyjnie należy wybierać drogę lepszą (w lepszym stanie, szerszą). Warto też oczywiście mniej więcej wiedzieć, gdzie ten Sveti Nikola powinien się znajdować.
Warto zajrzeć
tutaj - pokazana jest cała trasa ze Svetej Nedjelji aż na szczyt Sveti Nikola. Można zobaczyć, jakie czekają przewyższenia.
Te 24km, które widać na wykresie, to oczywiście w dwie strony. Od wjazdu na szutrową drogę przed tunelem koło Dubovicy na szczyt jest jakieś 6-7km. Żółty okrąg to miejsce, gdzie należy skręcić w prawo.
Nawierzchnia taka, że nie stanowi szczególnego wyzwania dla zwykłego osobowego samochodu, ale warto jechać wolno - gdzieniegdzie spore kamienie i nierówności, mocno się kurzy. Rudy nalot chętnie się zaprzyjaźni z Waszymi wypucowanymi przed wyjazdem karoseriami
.
W jednym tylko miejscu trudniejsze miejsce - paradoksalnie tam, gdzie ponownie zaczyna się twarda nawierzchnia, już niedaleko szczytu. Przy połączeniu żwiru z betonem czekała duża nierówność i - obawiając się zawadzenia podwoziem - niepotrzebnie się zatrzymałem. Jako że jest w tym miejscu dość stromo, próby ruszania z miejsca kończyły się tylko buksowaniem, wzbiciem tumanów kurzu i nieprzyjemnym zapachem gumy. Musiałem się pozbyć balastu w postaci trzech dziewcząt, nieco się cofnąć i rozpędzić. Poszło. Potem już z górki, a w zasadzie wciąż jeszcze pod górkę
.
To goniący mnie balast
. Stroje i obuwie wybitnie górskie, nieprawdaż? (dowód na to, że wjazd na Mikołaja akurat dzisiaj był wynikiem spontanicznej decyzji). Za dziewczynami wąski przesmyk (Splitska vrata) pomiędzy wyspami Šolta i Brač, który pokonaliśmy dwa dni temu, płynąc promem ze Splitu.
Za nami wijąca się dróżka, którą przed chwilą przemierzaliśmy.
A tu betonowa droga już niedaleko konoby. Charakterystyczny widok dla tego rejonu: ogołocona z gałęzi (pewnie przez silne wiatry) pinia.
Obawiając się kolejnych problemów (choć wiemy, że dojechać można niemal na sam szczyt), zostawiam auto pod konobą i ostatni odcinek trasy pokonujemy na piechotę.