DZIEŃ DRUGIOpuszczamy prom i jedziemy w kierunku bliskiego już celu. Chcemy dostać się do Jelsy, a dokładniej Vitarnji - jej najdalej wysuniętej na zachód dzielnicy, położonej nad samym morzem, przy 3-kilometrowej drodze łączącej Jelsę i Vrboskę.
Niemal idealnie prostą drogą (słynne hvarskie drogowe niebezpieczeństwa poznamy później) jedziemy na wschód. Do Vitarnji dotrzeć próbujemy najpierw od strony Vrboski, ale w jej centrum, przy malowniczej wysepce, droga się kończy. Musimy więc zawrócić do głównej drogi (jak się okaże później, niepotrzebnie - z Vrboski też można łatwo dostać się autem do Vitarnji, trzeba tylko skręcić w inną dróżkę).
Trasa żółta prowadzi przez Vrboskę, czerwona przez Jelsę. Zielone strzałki wskazują Vitarnję
.
Tu dokładniejsza mapa Jelsy.
Zostawiamy auto niedaleko hotelu Fontana i wyruszamy na poszukiwanie apartmanu, w którym planujemy spędzić 10 dni. Priorytety? Wiadomo: miejsce dla 4 osób, kuchnia, lodówka, przyzwoite warunki, niewygórowana cena (zaoszczędzone kuny lepiej przeznaczyć na wino i lignje), bliskość morza (w tym roku po raz pierwszy mamy niewielki ponton). Dodatkowym atutem, za który skłonny byłbym sporo dopłacić, widok z tarasu na morze.
No cóż, w poprzednich latach ze znalezieniem odpowiedniego apartmanu radziliśmy sobie szybciej. Wygląda na to, że sporo tutaj domów, które służą mieszkającym na co dzień gdzie indziej właścicielom wyłącznie jako domki letniskowe. Jest przedostatni dzień czerwca i wyczuwa się, że to początek sezonu: niektóre wciąż zamknięte na cztery spusty, przy innych stoją samochody na zagrzebskich rejestracjach. Na nasze hasło - wypowiedziane z intonacją pytającą "apartmani" - dość długo nie otrzymujemy wyczekiwanego odzewu. Kilka opcji oczywiście się pojawia, jednak albo apartman czynny będzie dopiero od jutra, albo za drogo, albo na tarasie siedzi niekumaty Niemiec.
Nauczyłem się już dawno, że ceny wynajmu w sąsiadujących ze sobą, podobnie wyposażonych apartamentach mogą się różnić diametralnie, nierzadko nawet dwukrotnie. A w Vitarnji? Ktoś rzuca kwotę 70 euro, ktoś inny 90, ktoś inny nawet stówę (doba, 4 osoby). Dlatego bardzo nas zaskakuje determinacja pewnego pana, który za wszelką cenę chce nas u siebie zatrzymać (może wpadła mu w oko któraś z dziewczyn?
). Kiedy kręcimy nosami, proponuje cenę 300 euro za 10 dni! Zaraz, zaraz... Czy to nie 30 euro za dobę?! 7,5 euro za osobę?! 30 zł?! Tutaj, na drogiej podobno wyspie, z takim widokiem z balkonu (Jadran, Brač i Biokovo), 40m od wody?! Biorę! Zaraz, zaraz... O czymś chyba zapomniałem... Patrzę, kluczyki od auta są, portfel też, no tak, dziewczyny... Całe życie się człowiek uczy - dzięki ich rozgniewanym spojrzeniom w jednej chwili dostrzegłem to, czego wcześniej nie widziałem: niewygodne łóżka, łazienkę do remontu i dyskretne szaleństwo w oczach właściciela. To tyle, jeśli chodzi o wariant ekonomiczny... Kiedyś tam, kurna, wrócę, zobaczycie - myślę sobie szybko spacyfikowany przez liczebniejsze siły wroga - wynajmę apartman na dwa miesiące i będę chlał rakiję na balkonie, wgapiając się w Jadran! Kto wie, czy przy obecnych cenach paliwa oraz kursie euro, nie stanie się to wcześniej, niż zakładałem
.
Znaleźliśmy. Przy małej zatoczce, niedaleko hotelu Fontana, na piętrze nad małą restauracją czekał sobie na nas niewielki apartman. Właściciele - czeskie małżeństwo - chyba właśnie tu przyjechali, bo przez kilka dni w żółwim tempie układają ławy i rozkładają parasole przed restauracją. To jeszcze potęguje klimat początku wakacji. Ludzi z nadejściem lipca rzeczywiście jakby przybywa.
50 euro, dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Warunki bez rewelacji, ale widok z dużego tarasu i położenie przy małej zatoczce o niezwykle intensywnie hmm... zielonej? lazurowej? (jestem facetem, nie znam się na kolorach) wodzie rekompensuje brak wygód, w tym klimatyzacji. Zostajemy.