DZIEŃ PIERWSZYBez przerwy, z noclegiem po drodze, z krótką drzemką na parkingu. W dzień, w nocy, przez Austrię, przez Węgry. Drogami płatnymi, objazdami, ze zwiedzaniem po drodze, bez. Autostradą, jadranką, przez Bośnię.
Wariantów jest na tyle dużo, że bez problemów można się o nie pokłócić, przy okazji zarzucając oponentowi, że wsiur (bo śpi na parkingu), że frajer (bo płaci za kilka kilometrów drogi, którą łatwo można ominąć), że głupek (bo stoi w kolejce na bramkach, zamiast płacić kartą), że potencjalny morderca (bo jedzie nocą bez odpoczynku).
Hmm, pewnie to mało odkrywcze, ale... różnimy się. Wytrzymałością, gustem, tolerancją na niewygody. Zawsze skutecznej recepty na bezpieczną i przyjemną podróż nie ma. Może urlopowa wolność polega właśnie na tym, że możemy swobodnie i bezkarnie robić rzeczy, które wielu uznałoby za głupie?
Dopiero po kilku wyjazdach, metodą prób i błędów, chyba wreszcie odkryłem, czego się spodziewać po podróży i po swoim organizmie. I mógłbym powiedzieć, że znalazłem "dojazdowy" kamień filozoficzny. A jeździłem różnie: raz nocą, raz z kilkugodzinnym noclegiem w aucie, raz z dłuższym postojem nad Balatonem. Niestety, nie udało się nigdy uniknąć potężnego zmęczenia, a wracając w ubiegłym roku z Orebića, prawie za kierownicą zasnąłem. Tym razem podróż zniosłem zdecydowanie najmniej boleśnie, a kolejnego dnia też nie trzeba było przeznaczyć na odsypianie.
Wyjeżdżamy rano, bynajmniej nie zrywając się o 4 czy 5. Śpię do oporu
. Chcę zdążyć na pierwszy poranny prom ze Splitu do Starego Gradu na Hvarze. Wyrusza on dnia następnego o 5 rano, czasu więc mamy aż nadto. Śniadanie, ostatnie krótkie zakupy, upychamy rzeczy w bagażniku (jako że jadę z trzema dziewczynami, to cały bagaż rzecz jasna tam się nie mieści, część trzeba wrzucić pod nogi) i jedziemy. Jest 10.00, na chwile tę czekałem od zeszłych wakacji.
Przed wyjazdem dzielę sobie trasę na kilka odcinków, bo lubię mieć świadomość, ile już przejechałem, a ile jeszcze przede mną (nie używam GPS-a). Wygląda to mniej więcej tak:
1. Kraków - Budapeszt 390km, cały czas E77
(B: Chyżne 75km - C: Bańska Bystrzyca 85km - D: Sahy 90km - E: Budapeszt 80km)
2. Budapeszt - Zagrzeb 340km, E71 (M7, A4)
(B: Siofok 100km - C: Letenye 130km - D: Zagrzeb 100km)
3. Zagrzeb - Split 420km E71 (A1)
(B: Bosiljevo 90km - C: Mala Kapela 45km - D: Sveti Rok 120km - E: Split 175km)
Najpierw zakopianką, w Rabce odbijamy na Chyżne. Bez zbędnego forsowania tempa (mandaty!) przejeżdżamy Słowację, by po 16 dotrzeć do Budapesztu. Tu dopada nas jedna z głównych wad jazdy w dzień - korki. Tracimy godzinę. Potem autostradą wzdłuż Balatonu (tuż za Budapesztem spory ruch, który maleje po każdym zjeździe - chyba ludzie wracają z pracy w stolicy). Króciutka przerwa na kawę z termosu, kanapki, toaleta i w drogę.
Chorwacja wita nas chylącym się ku zachodowi słońcem. Uświadamiam sobie, że po raz pierwszy granicę HR przejeżdżam, kiedy jest jasno. Dzięki temu mamy okazję podziwiać ładne, lekko pagórkowate tereny, porośnięte bujną roślinnością, dość często urozmaicaną winnicami. Na okoliczność powitania przygotowane mam kilka nagranych uprzednio płyt: do ubiegłorocznego Thompsona dołącza składanka wpadających w ucho przebojów, których warstwę tekstową wypełniają w trzech czwartych słowa "Dalmacija";, "more", "srce", "kuca", "volim te", "ljubav", "Jadran" i "zemlja" w rozmaitych kombinacjach
. Że banalnie i niezbyt odkrywczo? Co z tego, prostota nie musi oznaczać prostactwa. Może rację miał poeta-piosenkarz, pisząc: "Szczęście polega na tym, by z prostych rzeczy nie robić intelektualnych labiryntów"? Przy pierwszych
dźwiękachdzierlatka Kasia parska śmiechem, znaczy nie zna się. Chciałaby pewnie Pitbulla (czy jakoś tak) albo Ewę Farnę. Phi, po moim trupie. Ma szczęście, że nie włączyłem
tego .
Zagrzeb to już szarówka, jest około 21.00, spokojnie zdążymy. Jako że nie czuję większego zmęczenia, jedziemy niemal bez przerw, nie licząc tankowania, aż do Splitu. Do stolicy środkowej Dalmacji docieramy około 1 w nocy. Trochę ponad 14 godzin jazdy, chyba całkiem nieźle. Nawet kusi mnie przez chwilę, by jechać aż do Drvenika, przecież prom stamtąd do Sučurja sporo tańszy. W końcu jednak rezygnuję (rano trzeba by przejechać prawie całą wyspę) i postanawiamy wcielić w życie chytry plan upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Zajmiemy miejsce w kolejce na prom i pójdziemy się poszwendać po leżącej tuż przy porcie starówce Splitu.
Zdjęć z trasy niestety nie posiadam, pokonywałem ją już sporo razy (jakoś tak ciągnie mnie na południe), dziewiczych wzruszeń niestety już tam nie doświadczam. Zresztą trudno byłoby mi robić fotki zza kółka, a dziewczyny, wiadomo, leniwe. Trasa jednak jest jak dla mnie optymalna, polecam ją zdecydowanie osobom z południa Polski. Obiecuję, że w następnym wpisie zdjęć będzie już sporo, teraz tylko zapowiedź (widok z portu na starówkę).
I jeszcze jedna rzewna
pieśń. Laku noć.