Serdecznie dziękuję za miłe słowa. Proszę się nie przyzwyczajać do zastosowanej powyżej poetyki! W końcu ile romantyzmu może być w psującym się - z powodu awarii wtyczki samochodowej lodówki - mięsie? Ile poezji w mordowaniu żmii łopatą? No cóż, każdy związek bywa osaczany przez codzienność, kiedy "między nami wykipi mleko" albo "przeciąg trzaska złudzeniami". Banały, np. "W życiu piękne są tylko chwile", mają to do siebie, że są przerażająco prawdziwe. Ale do rzeczy.
To moja pierwsza relacja. Pewnie niezbyt odkrywcza, wszak sporo ich tutaj było, także z miejsc, które w tym roku odwiedziłem. Decyduję się jednak pisać z dwóch powodów. Po pierwsze, w ten sposób funduję sobie samemu antidotum na późnolistopadową breję, taką antydepresyjną kurację w porze roku, w której zawsze jest "psychicznie trudniej". Po drugie, spłacam tym samym dług wdzięczności tym, których relacje niemal co wieczór przeglądałem - zarówno przed moją pierwszą wizytą w Chorwacji, jak i teraz.
2010. W tym roku zamierzam pojechać na sam kraniec Dalmacji. Już w zimie przeglądam forum współcierpiących i współuzależnionych oraz odwiedzam liczne strony oferujące zakwaterowanie. Wcześniej zachęcam znajomych do wyjazdu, ale chyba nie jestem zbyt przekonujący, bo większość nadal śmiga nad Bałtyk... No nic: "Każda potwora znajdzie swego amatora". Wielu amatorów. Zbyt wielu. Pewnie to znacie: "Ludzie! Jedzcie gów...! Miliardy much nie mogą się mylić!" - przepraszam za dosadność i uszczypliwość, ale gdyby pozbawić mnie złośliwości, nic by mi nie zostało
Sytuacja początkowa: mamy jechać w sześcioro, trzy pary, póki co (przy obecnym stanie wiedzy) bezdzietne. Dlaczego szukam zakwaterowania, a nie jadę w ciemno? No cóż, to ja najbardziej naciskam na wyjazd nad Adriatyk, tłumiąc w zarodku wszelkie przejawy buntu. "A może lastminyt do Turcji czy Egiptu?" - nieroztropnie pytają co jakiś czas heretycy. Nie! Nie mam nic przeciwko Hiszpanii, Krymowi czy Egiptowi, o ile będą OPRÓCZ, a nie ZAMIAST Chorwacji. Rozumiecie więc, że spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność: znajomi mają się w Chorwacji zakochać, by już dożywotnio jeździć ze mną nad Adriatyk. Stąd te kwatery. Zobaczą w sieci zdjęcia z tarasu, pomlaskają i po sprawie.
Termin ustalony: 22 lipca, urlop zaklepany, samoloty zarezerwowane (dla znajomych z Irlandii). Parę zapytań nawet wysłałem, kiedy nagle jedna para się wycofuje. Kupują mieszkanie, więc urlop muszą spożytkować na ganianie po notariuszach, sądach i agencjach. A więc czworo. Ja, Ewelina, Adam i Agnieszka. No nic, ma to nawet plusy, wystarczy jeden samochód. Niestety, dziewczynę kolegi w przeszłości brutalnie skrzywdzono, wysyłając do Chorwacji na zorganizowaną objazdówkę autokarem. Podobno wszędzie była, wszystko widziała, wszystko wie... W związku z tym do samego końca przyprawia mnie o palpitację serca, wysyłając co jakiś czas złowrogie, bolesne komunikaty: "Widziałam reklamę taniej wycieczki do Italii", "O, jaki fajny last minute do Turcji" (Agnieszko! Litości!). Wreszcie odpuściła... Uff, jedziemy! Tylko dokąd? Decyzja należy do mnie, reszta się dostosuje: "Jak coś nie wyjdzie, będzie na ciebie". Aha. Dobrze wiedzieć. Rozważam Brac, Riwierę Makarską i Peljesac (to dzięki Wam, szanowni Autorzy fotorelacji). Wszędzie pięknie, cholera. No nic, w końcu jedziemy bez konkretnego celu albo inaczej: z kilkoma konkretnymi celami. Pogadamy w samochodzie, przecież będzie sporo czasu...
Wrzucam parę fotek dokumentujących naszą pierwszą randkę