Pora opuścić punkt obserwacyjny na balkonie i ruszyć do centrum. Skłamałbym, gdybym powiedział, że Saranda od razu urzeka pięknem. Niedokończone budynki, wysoka zabudowa, chaos. Z drugiej strony widać, że to miasto żyje, że mieszkają tu ludzie, że nie jest sztucznym tworem zbudowanym na pustyni dla turystów.
W centrum miasta ponadkilometrowa promenada, przy której poustawiały się małe sklepy, bary, restauracje, stragany z pamiątkami. Poza tym hotele, w tym takie wyglądające na luksusowe. Nawet 5 gwiazdek.
Na całej długości promenady publiczna plaża. Cóż, jak to w mieście, cudów nie ma. Dość wąska, zatłoczona, hałaśliwa.
Zabudowa mało oryginalna. Podobna do tej w nadmorskich miastach Hiszpanii, Grecji, Bułgarii czy na Malcie. Można sobie uświadomić, że pod tym względem wybrzeże Chorwacji jest jednak unikatowe.
Choć miasto istniało tutaj już w antyku, pamiątek po przodkach tu niewiele. Obok promenady cerkiew, przypominająca, że sporo tu Greków.
Nazwa sklepu czy slogan reklamowy? Generalnie ceny przypominają polskie, w końcu to kurort. Jeśli kogoś interesują szczegóły, polecam: Klik.
Infrastruktura plażowa całkiem niezła. Parasole, leżaki, chyba jakaś zjeżdżalnia dla dzieci. Można też na przykład wynająć łódkę.
Generalnie okolice promenady są zadbane, tyle że w porównaniu z Theth czy Dhërmi zatłoczone. I to w lipcu, a słyszałem, że w drugim miesiącu wakacji turystów jest o wiele więcej.
Wydaje się, że najwięcej jest turystów miejscowych, tu i ówdzie słychać też włoski. Pół godziny autobusem od Sarandy zlokalizowane jest ciekawe stanowisko archeologiczne - Butrinti. Postanawiam tam pojechać. Pytam o możliwość dojazdu, okazuje się, że wsiąść można na przystanku przy promenadzie.