MANDRECały kolejny dzień spędzamy w Mandre, trzeba zregenerować siły. Upał taki, że najchętniej siedziałoby się z zimnym trunkiem na zacienionym tarasie i gapiło na morze, zostawiamy jednak nasz taras i jego napoczęte atrakcje...
...i przenosimy się 20 metrów dalej. Plaża? Nic szczególnego. Tak jak na całej długości Mandre gruby żwir, w wodzie spore i czasem ostre kamienie, trochę jeżowców, bez butów ani rusz. Cienia brak, potrzebne parasole (na szczęście jeden mamy, drugi na wyposażeniu apartmanu).
Można się przejść kawałek na północ, tam na dnie piasek, który przyciąga dzieci. Jasne dno, a więc ładne kolory.
Po południu chyba niedawno zalaną asfaltem drogą ruszamy do centrum (ok. 10 minut), by poznać dobre i złe strony tej położonej na północnych krańcach Dalmacji miejscowości.
To niewielka osada, w której na co dzień mieszka garstka ludzi. Jeśli ktoś lubi brukowane uliczki i stare kamienne dalmackie domki, w Mandre... tego nie znajdzie. Kościół, jeden niewielki, ale nieźle zaopatrzony sklep i rzędy równo ułożonych domów. Przypomina trochę osiedla powstające na obrzeżach wielu polskich miast. O, dobrze to widać z góry (my mieszkamy w jednym z domków widocznych w lewym górnym rogu).
Zdjęcie z sieciTurystyczne centrum stanowi asfaltowa droga nad samym brzegiem (z zakazem ruchu samochodowego), przy której znajduje się kilka barów, restauracji, budek z fastfoodem i straganów z pamiątkami. Zaczyna się koło niewielkiej przystani i ciągnie kilkaset metrów na południe.
Jedna „klasyczna” konoba, duża pizzeria, kilka barów ze stolikami nad brzegiem. Parę budek z miejscowym fastfoodem. Kalmary z chlebem albo z frytkami. W porównaniu z Hvarem, Krkiem czy Korčulą dość tanio. Przykładowe ceny (nie pamiętam, po prostu mam zdjęcie jakiejś planszy z cenami): lane piwo w barze (12-15 kun), kalmary w bułce (25 kun), spora porcja kalmarów z frytkami (40 kun), smażone małe rybki (28 kun). Zresztą zobaczcie.
Ceny z baru koło przystani (w konobie oczywiście drożej). Nic wykwintnego, ale smacznie. Funkcję stołów spełniają duże beczki ustawione przy samym brzegu, a jak powszechnie wiadomo widok i zapach Jadrana to najlepsza przyprawa.
Krajobraz? Niezbyt typowy dla Pagu. Nie ma łysych wzgórz, kamiennej pustyni i chudych owiec. Położenie po zachodniej stronie wyspy sprawia, że wiejąca z Velebitu bura tu nie dociera, w związku z czym jest sporo zieleni. Koło przystani rośnie nawet mały lasek. Cóż, księżycowy krajobraz zobaczymy dopiero jutro.
Pisząc o Mandre, mam niemal pewność, że informacje te staną się wkrótce nieaktualne. Podobnie jak te sprzed kilku lat, które przed wyjazdem z Rogoznicy znalazłem w sieci.
Dwa bary, pustki, spokój… - pisał ktoś. W ubiegłym roku barów było już ponad dziesięć, a i tak wieczorem na miejsce trzeba było nieraz poczekać. Mandre się rozrasta. Rozdawane w punkcie informacji turystycznej (koło niewielkiej przystani) mapki kłamią, Mandre już teraz jest większe. Rozrasta się na północ i na południe, buduje się też spory market (chyba Konzum). Prostopadle do brzegu morza biegnie coraz więcej uliczek, przy których powstają nowe apartamentowce.
Na Hvarze najwięcej było Czechów, na Krku Włochów, tutaj… Słoweńców i Chorwatów. Stosunkowo niewielka odległość od Zagrzebia (2-2,5 godziny samochodem) sprawia, że połowa samochodów ma stołeczne blachy. Część mieszkańców stolicy pewnie przyjeżdża choćby na weekend, ale część ma tutaj swoje wakacyjne domy. Także na wynajem, co uzasadniałoby sens istnienia agencji. Duże apartamentowce stoją po prostu puste, gospodarzy brak, wszystkim zajmuje się agencja. Negocjacje cenowe wyglądają tak, że pracownica agencji dzwoni do właściciela i przedstawia naszą ofertę. Płaci się od razu za cały pobyt. My też mieszkaliśmy bez gospodarza, po wyjeździe mieliśmy po prostu zostawić w drzwiach klucze...
Co jeszcze? Koło przystani strefa darmowego wi-fi, wieczorami siedzi sporo ludzi ze smartfonami czy z laptopami.
Aaaa, jeszcze jedno. Przechadzając się wieczorem do centrum, można zauważyć pewien wkurzający proceder. Otóż plaża, zwłaszcza obok barów, jest usłana ręcznikami, karimatami czy kocami. Takie całourlopowe rezerwacje... Nigdzie i nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem, choć podobno w Makarskiej to standard. W Bašce na Krku widziałem tabliczki informujące o zakazie tego typu rezerwacji na publicznej w końcu plaży, a w Hiszpanii służby porządkowe pozostawione rzeczy traktują jak śmieci i po prostu wyrzucają... Obywatelu! Chcesz znaleźć dobre miejsce na plaży? Wstań wcześnie!