No i pędzimy do Mandre. Dlaczego tam? Hmm, jakoś sceptycznie podchodzę do widoku łysych wzgórz po dalmatyńskim buszu pełnym koncertujących cykad. Owszem, poleżeć na plaży w takich okolicznościach przyrody sympatycznie, ale cały czas spędzać na kamiennej pustyni? Chyba do tego jeszcze nie dojrzałem
(sorki, wielbiciele Metajny
). I jeszcze jedno: w Mandre – z tego co czytałem – można pogapić się na otwarte morze, a widok ten lubię okrutnie.
Po krótkim postoju w Pagu (dziewczyny poszły zapolować na jakieś mapki) przejeżdżamy most i po około 20 minutach jesteśmy na miejscu. Pierwsze wrażenie? Hmm, tak sobie, nie bardzo jest nawet gdzie zaparkować, by ruszyć na poszukiwanie apartmanu. Próbujemy, ale idzie nam kiepsko. Upał jest nieznośny, niedziela, święto narodowe, koniec końców lądujemy w agencji. Już w zeszłym roku w oblężonym przez Włochów Krku ponieśliśmy poszukiwawczą klęskę, w rezultacie musząc skorzystać z pomocy pośredników...
Miejsce w interesującym nas terminie jest, owszem, tyle że dość drogo, na dodatek bez klimatyzacji. No dobra, zobaczymy. Okazuje się, że trzeba podjechać. Kawałek od centrum, ale położenie i widok z balkonu nas przekonuje. Bierzemy (udaje się jeszcze urwać parę euro).
Nasza tymczasowa chałupa ładnie prezentuje się z zewnątrz…
…ale jeszcze lepiej od środka.
Wystrój dość oszczędny, ale jakieś miejscowe elementy też się znalazły.
Na balkonie mieszkają jaskółki. Nie dziwię się, widok całkiem, całkiem.
Do morza jakieś 20 metrów: ogród i asfaltowa droga (ruch znikomy).
Plaża – w porównaniu z innymi na Pagu – oczywiście nie powala, ale źle nie jest
. Wąski pasek żwiru od asfaltu odizolowany kamiennym murkiem.
O, tak to wygląda od strony morza. Po lewej widać duży grill…
…z którego nie omieszkaliśmy skorzystać...
...by posiłki spożywać w takich okolicznościach. Musiały smakować, już dawno odkryłem, że najlepszą przyprawą jest widok na Jadran (bez tego rakija, ćevapčići i orady smakują jak bimber, sznycle i pstrągi
).